Dział: TELEWIZJA

Dodano: Sierpień 27, 2015

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Czupurny

(fot. Maksymilian Rigamonti)

Jarosław Kuźniar innych dziennikarzy traktuje jak wrogów. Ale dla widzów jest uroczy.

W Bielawie, małym mieście na Dolnym Śląsku, jest nudno. 15-letni Jarek Kuźniar – chudy jak szczypiorek szatyn z przedziałkiem – codziennie dojeżdża do liceum w pobliskim Dzierżoniowie.

Po lekcjach pomaga ojcu, mechanikowi samochodowemu, szpachlując samochody w przydomowym warsztacie. Dom jest skromny, mama pracuje w sklepie.

Jarek, rocznik 1978, chodzi do klasy matematyczno-fizycznej, chociaż z matematyki ma ledwie tróję. Woli polski, na którym nauczycielka namawia do dodatkowych lektur. Swój pierwszy tekst Kuźniar pisze o tym, jak źle starsi uczniowie traktują pierwszoklasistów. Jedzie z nim do wrocławskiego oddziału „Gazety Wyborczej”, lecz redakcja artykułu nie chce. Proponuje za to wakacyjną praktykę. – Mieliśmy taki „cielętnik”, przez który przewinęło się wielu uczniów. Byliśmy otwarci – wspomina Barbara Piegdoń-Adamczyk, była redaktor naczelna wrocławskiej „GW” (dziś kieruje oddziałem łódzkim). Kuźniara nie pamięta.

W archiwum gazety można znaleźć dwie publikacje, których współautorem był „Jarku” (pseudonim Kuźniara) oraz trzy teksty z lat 90. sygnowane jego nazwiskiem. W sierpniu 1995 roku w krajowym grzbiecie „GW” poszedł np. tekst 17-letniego wtedy licealisty Jarosława Kuźniara, sprawdzającego, jak można we Wrocławiu zarobić, zbierając podpisy popierające kandydatów na prezydenta. Na potrzeby tekstu zebrał 19 podpisów dla Leszka Moczulskiego i zarobił 7 zł 80 gr.

Odrzucony przez „Wyborczą” tekst o szkolnej fali zanosi do Radia Sudety w Bielawie. Odczytuje go na antenie i dostaje stałą sobotnią audycję. Słuchając swoich nagrań, stwierdza jednak, że musi popracować nad dykcją: idzie do logopedy.

We wrześniu 1994 roku w Bielawie zaczyna nadawać lokalna Telewizja Sudecka. – Zgłosił się do nas jeszcze przed maturą – wspomina Kuźniara właściciel stacji Adam Pachura, który wtedy był też operatorem i montażystą. Telewizja emitowała program w weekendy: w sobotę premiera, w niedzielę powtórka. Skromne studio: zwykły stół, dwie lampy, jedna kamera. Montaż na magnetowidzie. Kuźniar zaczął czytać serwisy. – Jak na 17-latka, radził sobie całkiem dobrze – ocenia Pachura.

Ćwiczył wymowę, wkładając do ust korek od wina. Płaciliśmy mu za każdy serwis, na umowę o dzieło. Tyle co na waciki, ale został z nami aż do studiów. Był bardzo ambitny, jeszcze będąc u nas, nagrywał korespondencje dla Radia Wrocław – mówi właściciel Telewizji Sudeckiej. Zachował kopię serwisu czytanego przez Jarosława Kuźniara w kraciastej koszuli: „Dzień dobry, witam państwa. Obradował zarząd miasta Bielawy…”. A także wielkanocną zapowiedź programu, na której głowa Kuźniara tkwi w koszyku pisanek: „Dziś prosto z jajka jako żółtko Jarek Kuźniar…”.

– On się częściej przyznaje do Radia Sudety niż do nas – z żalem stwierdza Pachura. – A przecież nie ma się czego wstydzić. Ja od początku wiedziałem, że taki ambitny chłopak daleko zajdzie – kończy.

Trampolina

Po maturze studiuje dziennikarstwo na Uniwersytecie Wrocławskim i pracuje w Radiu Wrocław. Mając 35 lat, powie serwisowi My3miasto: „Nie było tak, że po zajęciach szliśmy na piwo, tylko ja szedłem do roboty. To zawodowo jest fajne, tylko że chilloutowo gorsze”.

Jednak nie odpuszcza. Dzwoni do Programu III Polskiego Radia i umawia się na nagranie w Warszawie. Jedzie i dostaje pracę w Trójce. Ma 22 lata.

– Na początku czytał serwisy, ale wkrótce zaczął prowadzić „Zapraszamy do Trójki” – mówi Artur Makara, były szef redakcji „Aktualności” Programu III. – To była szybka ścieżka kariery, co w Polskim Radiu nieczęsto się zdarza – dodaje.
Po nocnym dyżurze Kuźniar rozkładał krzesła i spał w redakcji przykryty płaszczem. Nie było sensu wracać do siebie: o szóstej rano czekał go przegląd prasy.

– Szybko stał się wyrazistą postacią. Szedł jak burza, miał u nas dobre warunki: dostęp do anteny, opiekę doświadczonych dziennikarzy. Wiązaliśmy z nim duże nadzieje – wspomina ówczesny dyrektor stacji Michał Olszański.

Nadzieje prysły, gdy latem 2001 roku Kuźniar oznajmił, że przechodzi do Radia Zet. – Pamiętam tamto rozczarowanie: daliśmy mu tak wiele, a on sobie poszedł – mówi Olszański. – To było przykre uczucie, że wykorzystał nas jako trampolinę do dalszej kariery.

Kuźniarówki

We wtorek 11 września 2001 roku w dzienniku Radia Zet o 14 nudy. Do tego stopnia, że jako trzeci headline idzie wiadomość o tym, że najwięcej stulatków jest wśród Japończyków. – Potem asystentka spytała, czy chcemy coś takiego, że „samolocik uderzył w wieżowiec”. No i się zaczęło – relacjonuje Iza Szumielewicz. Niewiele wcześniej szefostwo stacji zdecydowało, że popołudniowe serwisy będzie z nią prowadził Jarosław Kuźniar. – No więc Jarek opowiadał na antenie, co widział na ekranie telewizora: gęsty dym, ruiny dwóch wieżowców World Trade Center… Mówił i mówił. Bardzo się wtedy przydała ta jego słynna nawijka – przyznaje Szumielewicz.

– Fenomenalnie się sprawdził – wspomina Mariusz Gierszewski, ówczesny reporter Zetki. – To była pierwsza taka duża rzecz. Nie za bardzo wiedzieliśmy, jak to obsłużyć. Szło się na żywioł i nie umniejszając roli innych dziennikarzy, Jarek ten program ciągnął – ocenia.

– Po 11 września szefostwo już wiedziało, że Kuźniar to perła – mówi Daniel Adamski, wtedy depeszowiec, dziś dyrektor informacji Radia Zet.

Niespełna cztery lata później Kuźniar wykazuje się przy innej smutnej okazji: 2 kwietnia 2005 roku o 21.37 umiera papież Jan Paweł II. Kuźniar ma akurat dyżur.

– Był ciepły, osobisty, bardzo dobrze to zrobił – chwali Małgorzata Moszczeńska, szefowa producentów i wydawców Zetki. 
Duet z Szumielewicz nie utrzymuje się jednak długo. – Byliśmy skrajnie różni. Jarek potrafił mówić na antenie długo i płynnie, ale moim zdaniem często o niczym. Na widok włączonej lampki wychodziło z niego zwierzę antenowe, dostawał słowotoku. Ja natomiast jestem konkretna, lubię fakty i treściwe zdania – wyjaśnia Iza Szumielewicz (w Radiu Zet pracuje do dziś). – Mawiano nawet, że gdy oboje siedzimy w newsroomie, w powietrzu latają niewidzialne siekiery – dodaje.
Kuźniar wykopał topór wojenny już w pierwszych dniach współpracy, zarzucając Szumielewicz, że specjalnie tak pisze dzienniki, by on miał mniej tekstu. Przedstawił to oskarżenie w obecności szefa depeszowców, Marcina Leśkiewicza. – To był absurd. Jak on to w ogóle policzył? – Szumielewicz do dziś nie rozumie.

– On się nie mieścił w ramach dziennikarstwa newsowego. Rozsadzał je – ocenia Kuźniara Małgorzata Moszczeńska. 
Daniel Adamski: – To były czasy sprzed infotainment, gdy Radio Zet było sztywnym radiem. A Kuźniar nie odczytywał wiadomości, tylko mówił do ludzi. Z depesz robił historie. Czasami forma była dla niego ważniejsza niż treść. To niektórych wydawców drażniło, bo nie byli przyzwyczajeni, żeby redaktor wydania (wtedy nazywany po prostu depeszowcem – przyp. red.) miał taką autonomię. Do tego był buńczuczny.

Iza Szumielewicz: – Stawiał się, mądrzył, a stara kadra wydawców sprowadzała go do parteru: tego nie wiesz, tego nie umiesz. On się otrząsał jak pies po walce i dalej forsował swoje pomysły. Braki wiedzy nadrabiał temperamentem. Jego ADHD mogło być drażniące, ale wnosił świeży powiew.

Dariusz Prosiecki (wtedy w radiu, dziś w „Faktach” TVN) pamięta, że Kuźniar lubił wychodzić z wiadomościami ze studia. – Było na przykład takie wydanie, które prowadził z Sejmu, chyba przy okazji wizyty prezydenta Rosji Władimira Putina w 2002 roku – mówi Prosiecki.

Wychodził też poza pasmo. Już po rozpadnięciu się duetu z Szumielewicz Kuźniar prezentował serwisy informacyjne w popołudniowym programie Marzeny Chełminiak. – Formuła wiadomości była dla niego za ciasna, więc po serwisie zostawał u mnie w programie. Nikt inny tego nie robił – wspomina Chełminiak.

To ona pod koniec 2006 roku doradziła Kuźniarowi, by spróbował szczęścia w TVN 24. – Nie ma dla niego lepszego miejsca niż „Poranek” TVN 24. Można Kuźniara lubić albo nie, ale on jest jakiś – uzasadnia Chełminiak.

– Był jednym z najlepszych dziennikarzy i pracowników Radia Zet – mówi ówczesny prezes rozgłośni Robert Kozyra. – Jako szef próbowałem go zatrzymać, ale jako człowiek rozumiem jego decyzję. Zrobiłbym to samo – stwierdza.
W Radiu Zet do dziś pamiętają pracowitość i pedanterię Kuźniara: dzień pracy zawsze zaczynał od sprzątania biurka, z którego na zmianę korzystali wszyscy dyżurni. Spryskiwał blat płynem i starannie wycierał papierowym ręcznikiem. Czyścił telefon stacjonarny, równiutko układał wszystkie szpargały. Marzenie Chełminiak, gdy odwiedziła go w domu, już na progu kazał zdjąć buty. – Papierowe ręczniki do dziś nazywamy kuźniarówkami – mówi Adamski. 
Po latach, gdy Kuźniar będzie już kąskiem dla tabloidów, jego matka wyzna dziennikarzom, że syn po powrocie z pracy codziennie chwyta za odkurzacz. „To jest odprężające (...). Zresztą, pedantem rzeczywiście jestem. Nie umiałbym pracować, czytać w bałaganie” – powie Kuźniar o odkurzaniu dziennikarce „Twojego Stylu”.

Wstajesz i wiesz

W TVN 24 zaczyna w styczniu 2007 roku. Prowadzi poranki w weekendy, gospodarzem wydań od poniedziałku do piątku jest wtedy Jakub Porada. Po dwóch miesiącach Kuźniarowi dochodzą serwisy w paśmie „Dzień na żywo”. W maju 2009 roku dostaje Wiktora za rok poprzedni jako „największe odkrycie telewizyjne”.

Kamila Ceran, była szefowa informacji Radia Zet, dziś redaktor naczelna Tok FM: – W radiu robił znakomite autorskie dzienniki. W rozmowach z gośćmi był dobrym reprezentantem słuchacza: pytał wprost, nie owijał w bawełnę. Żałuję, że teraz idzie w infotainment.

Szefom TVN 24 się podoba. Z czasem Kuźniar monopolizuje codzienne poranki „Wstajesz i wiesz”, innym prowadzącym zostają tylko weekendy i zastępstwa. Nie zawsze ogolony, niekiedy zaspany, odpytujący kolejnych gości i przekomarzający się z lajfującymi reporterami, pewny siebie Kuźniar zrasta się z pasmem 5.55–10. Poza anteną marudny, na wizji dostaje kopa energetycznego. – Jego związek z widzami to coś wyjątkowego – uważa Katarzyna Werner, która współpracowała z Kuźniarem w TVN 24, a dziś prowadzi magazyn „24 godziny” w TVN 24 Biznes i Świat.

Żeby zdążyć na program, z domu w Nowej Iwicznej Kuźniar musi wyjechać o 5 rano. W drodze do studia nie zatrzymuje się na żadne pogaduszki. Podobnie jest po poranku, kiedy ewakuuje się pośpiesznie ok. 10.30. „Twojemu Stylowi” tłumaczył, że przed programem stara się skoncentrować, a po nim czuje się „jak po czterogodzinnym przedstawieniu” i dlatego chce „jak najszybciej zmyć makijaż i wyjść z telewizji”.

W dni, w które prowadzi zajęcia w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej, przez pół godziny po programie drzemie w samochodzie. Po powrocie do domu i tak nie potrafi zasnąć przed północą: przegląda newsy w sieci, twittuje, wrzuca coś na Facebooka, szykuje się do zaplanowanych na kolejny dzień rozmów.

– Praca przy poniedziałkowym poranku zaczyna się w niedzielę o 14 – opowiada Przemysław Janowski, wydawca tego programu. W niedzielę do firmy przychodzi tylko wydawca, ale prowadzący bierze udział w planowaniu przez telefon. – Nas, wydawców anteny, jest dwóch, więc ja po programie mam dzień wolnego. Jarek pracuje na okrągło – podkreśla Janowski.

Rano w studiu pracuje ponad 20 osób. – Jarek nikogo nie traktuje z góry – mówi Piotr Danisz, jeden z redaktorów. W czasie przerwy reklamowej podejdzie, zagada. – Pamięta, kto z jeszcze studiujących był ostatnio na stypendium za granicą. Pochwali, gdy wyszukamy ciekawego newsa do skrótu informacji lub przygotujemy inny dobry materiał – wylicza Danisz.
Od dziennikarzy TVN 24 można też jednak usłyszeć, że Kuźniar to prymus i pupil dyrektora kanału Adama Pieczyńskiego. Że rwie się do dyżurów świątek czy piątek, co szef wypomina potem mniej dyspozycyjnym członkom załogi.

– Kiedy przyszłam z „Wiadomości” do TVN 24 i miałam zacząć serwisy w poranku, koleżanki i koledzy ostrzegali mnie przed Kuźniarem – opowiada Katarzyna Werner. Mówili, że lepiej na niego uważać, że jest nieobliczalny i może ją wyłożyć swoimi żartami. – Rzeczywiście, pracując z Jarkiem, trzeba być czujnym. Przy łączeniu z reporterem potrafi na przykład ni stąd, ni zowąd zagadnąć, dlaczego ten jest bez czapki. Ale między nami zaskoczyło od razu. Wiedziałam, że Jarek mnie nie pogrąży, on też mógł na mnie liczyć. Może te narzekające koleżanki nie były dość mocne? – zastanawia się Werner.

W sobotę 10 kwietnia 2010 roku znów jest w pracy. Prowadzi sobotni poranek, gdy na smoleńskim lotnisku rozbija się tupolew z 96 osobami, w tym z parą prezydencką Lechem i Marią Kaczyńskimi. – Jarek szybko się wtedy opanował i ładnie się w tej sytuacji odnalazł, choć przecież katastrofa trzepnęła nami wszystkimi. Myśmy tych ludzi znali, przychodzili do nas do studia – opowiada wydawca Przemysław Janowski. Zachowanie Kuźniara doceniły redakcje głosujące na Dziennikarza Roku: w grudniu 2010 roku po raz pierwszy był w piątce laureatów tego plebiscytu.

Na wizji popłakał się za to w maju ub.r., prezentując w poranku nagranie rozmowy spanikowanej rodzącej kobiety i dyspozytora pogotowia, który telefonicznie przeprowadził ją przez cały poród.

Wielka scena

Na dużą scenę wchodzi wiosną 2011 roku jako prowadzący talent show „X Factor” w TVN. – Niespecjalnie się do tego palił. Postanowiliśmy jednak spróbować. Kuźniar nie pracuje w czystej informacji, tylko w infotainment, nie było tu więc konfliktu gatunków – mówi Edward Miszczak, członek zarządu TVN odpowiedzialny za programy rozrywkowe.

Kierownictwo TVN 24 nie idzie na żadne ustępstwa, więc Kuźniar równocześnie z wieczornym show weekendowym ciągnie poranki. Lecz gdy tam błyszczy elokwencją, rzuca żartami i jest panem ekranu – w rozmowach z uczestnikami „X Factor” nie wypada najlepiej: jest sztywny, zamknięty, zagubiony na dużej scenie przed publicznością. Punktują go za to tabloidy i serwisy plotkarskie. Popełnia gafy. W finałowym odcinku pyta np. Gienka Loskę, zwycięzcę: „Dziwisz się publiczności?”, na co ten przytomnie odpowiada: „Jak mogę dziwić się ludziom, którym spodobał się mój występ?”.

– Na początku było trudno – przyznaje Miszczak. – Kuźniar na co dzień pracuje w małym programie, a to była wielka produkcja, armia ludzi, miliony widzów przed telewizorami, rozpoznawalność – porównuje.

Kuźniar wytrzymuje dwa sezony. – Byliśmy z niego zadowoleni, ale gdy powiedział, że wycisnął już z programu, co mógł, nie przekonywałem go – stwierdza Miszczak. Odchodząc z „X Factor”, Kuźniar odrzucił lukratywny kontrakt. – Nie każdy by się na to zdobył – podkreśla szef programowy TVN.

Wrogowie

W Radiu Zet Kuźniar bywał chamski. – Bez względu na staż pracy i wiek kolegi potrafił tak się odezwać, że uszy więdły – wspomina Iza Szumielewicz. Ale pamięta też coś innego: kiedy jej mąż umierał na raka mózgu, Kuźniar, już wtedy w TVN 24, zadzwonił z ofertą pomocy. „Jestem z tobą”, powiedział. – Ten gest zniwelował wszystko, co było między nami złego. Bardzo go za to szanuję – mówi Szumielewicz.

Katarzyna Werner: – On jest w pracy wymagający, a takich nie wszyscy lubią. Ja osobiście znam tylko tego miłego Jarka. 
Nawet miły Jarek nie zwierza się kolegom. Kiedy w lipcu 2011 roku bierze ślub, w TVN 24 mało kto o tym wie. Podobnie jak w październiku 2012 roku, gdy rodzi mu się córka Zosia. Media plotkarskie nie mają z nim lekko: ledwo dowiadują się o ciąży Magdaleny Kuźniar, a już zaskakuje je szczęśliwe rozwiązanie.

Przemysław Janowski: – Jarek nigdy nie mówi nic o sobie niepytany. Co najwyżej opowiada o swoich podróżach.
Pytany przez Łukasza Jakóbiaka („20m2 Łukasza”), jak się poczuł, gdy zobaczył w mediach zdjęcia swojej ciężarnej żony, Kuźniar odpowiada: „Jak ktoś, komu włamano się do domu”.

Początkową wylewność matki wobec „złodziei prywatności”, jak nazywa media plotkarskie, szybko hamuje. „Jej podejście było takie: »Kochanie, oni chcą zobaczyć, jak wyglądałeś, gdy byłeś mały. Chyba chcą dobrze?«. Musiałem wytłumaczyć: »Nie, oni chcą źle«” – opowiada „Twojemu Stylowi”. A w „Elle” wyznaje, że zgadza się z kolegą, który ostrzegł go, by innych dziennikarzy nie traktował jak przyjaciół, lecz jak wrogów.

– O Jarku wie się tyle, ile on chce, żeby o nim wiedziano – stwierdza dziennikarz TVN 24. Unika nie tylko tych, którzy czyhają na jego prywatność: nie udziela też wywiadu, jeśli obawia się, że nie będzie mógł kontrolować sytuacji i wpłynąć na ostateczną wersję tekstu. Najchętniej rozmawia z dziennikarzami, których zna, ewentualnie z uczniami, studentami, stażystami. Na rozmowę z „Press” się nie zgadza.

Pełno go za to w mediach społecznościowych. Na Twitterze jest najpopularniejszym dziennikarzem: śledzi go 79 tys. osób. Na Facebooku jego profil obserwuje 8,4 tys. osób. 

– Internet jest doskonałym medium dla ludzi, którzy w realnym życiu są nieśmiali, mają problemy z komunikowaniem się albo obawiają się, że rozmowa może skręcić w stronę tematów dla nich nieprzyjemnych i niewygodnych, że stracą nad nią kontrolę – mówi psycholog Bartłomiej Szmajdziński. – W sieci można się schować, nie staje się z nikim twarzą w twarz. Poczucie niebezpośredniości kontaktu zmniejsza zahamowania. Dlatego człowiek może napisać w Internecie coś, czego jako profesjonalny dziennikarz nigdy by nie powiedział, prowadząc program w telewizji – tłumaczy.

Social hejt

Internet to nie tylko lajki i wyznania „Kocham pana, panie Jarku”. Kuźniara szybko dopada hejt: obelgi, wyzwiska, a w najlepszym razie rymowanki w stylu: „Świt to blady jeszcze, człek jest wciąż niemrawy,/ Ciśnienie podniesie ta szuja z Bielawy./ Takie ładne studio i partnerka nowa,/ Atmosferę psuje ten spod Dzierżoniowa”.

21 lutego 2012 roku Kuźniar odczytuje w poranku e-mail od Stanisława: „Czy wy, Morozowski, Kuźniar, Rymanowski, wiecie o tym, że jesteście tak prymitywni, że powinniście prowadzić jakieś wiejskie imprezy, a nie w telewizji się przedstawiać? I to jest odczucie tysięcy widzów”. Bez namysłu ripostuje: „Panie Stasiu, jak tysiąc widzów tak napisze, odejdę z telewizji”. 
Hejterzy natychmiast zakładają grupy w serwisach społecznościowych. „Zwalniających” Kuźniara e-maili przychodzi kilka tysięcy.

Parę typowych opinii internautów Kuźniar cytuje w blogu: „Zapatrzony w siebie, pełen arogancji goguś”, „WYJE...Ć TO G...”. Podsumowuje: „Po 19 latach w zawodzie, byciu gejem, pieskiem Tuska, zaprzańcem, gnojem z kaprawymi oczami, mistrzem miłości analnej, współczesnym Urbanem, autorem programu »Wstajesz i łżesz« raczej się śmieję, niż szlocham. Na łzy trzeba sobie zasłużyć. (...) Wirtualna maczuga ma tyle wspólnego z odwagą, co ich listy do mnie ze zdrowym rozsądkiem”.

– On się w takich sytuacjach źle zachowuje: jest zadziorny, zaraz idzie na wojnę, a z internautami tak nie można. Czupurność tylko ich rozjusza – ocenia Wiesław Godzic, medioznawca z SWPS. – To niedocenienie siły Internetu i element pogardy dla myślących inaczej – dodaje.

Skąd jednak hejt na Kuźniara?
Edward Miszczak: – Z hejtem to jest tak: mówisz „białe” i hejtują, mówisz „czarne”, też hejtują. Ci sami. Trzeba się z tym nauczyć żyć, nie traktować hejtu zbyt poważnie.

Andrzej Morozowski: – Często dostaję takie e-maile, a nawet listy. Na początku się przejmowałem, z czasem zacząłem je traktować jako znak, że budzę emocje. A o to przecież w telewizji chodzi. Ja od mediów społecznościowych trzymam się z daleka, jest w nich za dużo nienawiści.

Ale Kuźniar chce naprawiać świat. Złości go niesprawiedliwość hejtu: przecież on tak ciężko pracuje, żeby widzom co rano coś ciekawego pokazać. „Ten zawód jest zupełnie niedoceniany i nieszanowany. Ludzie bezkarnie mogą do ciebie przyjść i powiedzieć – ty ch…, mogą cię pobić albo wylać pomyje w Internecie” – żali się Onetowi. „Chętnie wziąłbym takiego trolla, dał mu program do poprowadzenia i obejrzał. Jednego dnia bym go pochwalił, drugiego dnia spuścił do piekła”.

Postanawia posprzątać sieciową kloakę. 28 lutego br. obwieszcza na Facebooku: „Uroczyście zaczynam cykl #ZimieniaiZnazwiska”. I cytuje hejterski e-mail: „Kuźniar, ty jesteś k...a tak głupi, że szkoda mówić”, podając nazwisko i e-mail autora. „Nie wierzę, że nie oddajesz komuś, kto na przyjęciu na ciebie zwymiotuje i zamiast przeprosić, uderzy. Poziom słownych ataków na mnie uznałem za tożsamy z użyciem niebezpiecznego narzędzia” – wyjaśnia tę swoją determinację Przemysławowi Pająkowi ze Spider’s Web. „Mam gdzieś nawracanie hejterów. Trzeba wreszcie narzędzi, żeby kastrować ich worki z jadem” – stwierdza.

– Rozumiem jego pobudki i solidaryzuję się z nim – mówi Pająk, częsty gość „Poranka” TVN 24. – Obawiam się jednak, że ta akcja obróci się przeciwko Jarkowi i tylko zwiększy hejt – dodaje.
Te obawy podziela chyba szef TVN 24 Adam Pieczyński, bo po paru dniach Kuźniar usuwa post „#ZimieniaiZnazwiska” i nabiera w tej sprawie wody w usta.

Lecz kto go czyta na Facebooku czy Twitterze, ten wie, że uroczy na ekranie Kuźniar w social mediach potrafi wbijać bolesne szpile – jak wtedy gdy w twitterowej kłótni z Łukaszem Warzechą pisał: „Jest Pan jedynie niespełnioną gnidką, a tak źle o Panu mówią”. 

Nienasycony

Niespełnienie to chyba też przypadłość samego Kuźniara. Gdy i telewizja mu nie wystarcza, jesienią 2011 roku wysyła do kilku uczelni ofertę poprowadzenia zajęć. Zgłasza się Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej. Kuźniar uczy tam studentów, chociaż sam nie zrobił magisterium. – Ponieważ nawet na kierunkach humanistycznych kładzie się teraz nacisk na praktykę, mamy furtkę, że praktycy zawodu mogą prowadzić zajęcia nawet bez odpowiedniego wykształcenia – tłumaczy prof. Wiesław Godzic, wykładowca i były prorektor tej uczelni.

Kuźniar poprzestał na licencjacie, bo – jak powiedział serwisowi Moje Miasto – pod koniec studiów pracował już w Warszawie i miał do wyboru: zrobić magisterkę albo trzymać się pracy. „Wybrałem to drugie i myślę, że lepiej na tym wyszedłem. Dziennikarstwo bez praktyki nie ma sensu” – wyjaśniał.

– Nie kryłem krytycznego stosunku wobec pomysłu angażowania Kuźniara – przyznaje Wiesław Godzic. I nie chodziło o wykształcenie. – On ciągle nie zdecydował, czy jest poważnym dziennikarzem czy showmanem – stwierdza Godzic. – Ale widziałem jego zajęcia: studenci go lubią, opowiada głównie o sobie, robi to z pasją, nie smędzi – dodaje.

Pasją Kuźniara są też podróże. Jeszcze pracując w Trójce, pojechał na Cypr. Pierwsze zapiski z podróży robił w Maroku w 2005 roku. Z Syberii przywiózł z Tomaszem Wasilewskim (TVN Meteo) materiał filmowy. W marcu br. poleciał do Rio de Janeiro kręcić reportaż, który w kwietniu pokazał kanał TVN Style.

Marzy mu się stały program podróżniczy – niekoniecznie zamiast poranka. Taki jak „Bez rezerwacji” Anthony’ego Bourdaina. „On ma tę swobodę, że może w swoim programie opowiadać świat najprościej, jak się da, w sposób bezpretensjonalny, bardzo otwarty i bardzo szczery” – mówi Kuźniar portalowi NaTemat.pl.

Na razie dyskontuje globtroterską pasję na własny rachunek: zakłada biuro podróży, które ma oferować klientom wyjazdy skrojone na miarę, z dala od tłumów i głównych nurtów wycieczek. W maju 2012 roku jego firma Fabryka Rozsądku została wpisana do „Rejestru organizatorów turystyki i pośredników turystycznych”. 
„We mnie jest wciąż ten niepokój, że za chwilę przyjdzie młodsze pokolenie, które mnie zmiecie” – zwierza się miesięcznikowi „Elle”.

Ale Edward Miszczak wróży mu świetlaną przyszłość. – Może być bohaterem porannej zmiany jeszcze długie lata, zwłaszcza jak mu stężeją nerwy. On jest nienasycony anteną, potrafiłby prowadzić każdą ilość programu. A w telewizji można się fajnie zestarzeć – stwierdza.

Dla Wiesława Godzica Kuźniar to kwintesencja nowych mediów. – Tych z emocjami, silną więzią z odbiorcą, nieuchronnym elementem rozrywkowym i wszechobecnymi serwisami społecznościowymi – opisuje. – Dziennikarstwo przyszłości ma twarz Kuźniara.

Tekst był publikowany w "Press" 05/2014

Elżbieta Rutkowska

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.