Dział: RADIO

Dodano: Sierpień 01, 2014

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Wszystkie tajemnice porannego wywiadu

(fot. Piotr Król/Press)

Urok, ale i przekleństwo prowadzonego na żywo wywiadu radiowego polega na jego nieprzewidywalności. To jedna z niewielu form medialnych, której ostateczny kształt zależy nie tylko od dziennikarza - pisze Konrad Piasecki.

Wywiad radiowy, a dokładnie dość krótki, poranny, codzienny, polityczny wywiad radiowy, to format, który rządzi się własnymi prawami i powinnościami. Są takie jego elementy, które ekumenicznie i ponad podziałami wszystkie rozgłośnie uznały za jazdę obowiązkową, są takie, które każda ze stacji i każdy prowadzący ustalają sobie samodzielnie.

Gdybym miał wymienić te wyróżniki, które uznaję za szczególnie istotne dla prowadzonych rozmów, byłyby to: żwawość, czyli dynamika – rozmowa jest żywym dialogiem, w którym proporcje wypowiedzi prowadzącego i gościa układają się w stosunku 40:60, ewentualnie 30:70; zwykłość, czyli swoboda – wywiad ma w sobie coś z normalnej rozmowy dwóch osób, które nie stronią od uwag na tematy mniej poważne, acz intrygujące i np. konwersacja z politykiem zaczyna się od krótkiej wymiany zdań dotyczącej obejrzanego wczoraj wieczorem meczu. Jest też równoprawność – prowadzący i gość są raczej równorzędnymi dyskutantami, niż ustawiają się w pozycji uczeń – mistrz.

A także aktualność – temat rozmowy jest bliski, podąża za głównymi wydarzeniami życia publicznego, czasem je kreuje. No i newsowość – wywiad dostarcza ciekawych cytatów, a najlepiej kiedy ujawnia nieznane wcześniej fakty, które stają się newsem samym w sobie.

Królestwo za gościa

Urok, ale i przekleństwo prowadzonego na żywo wywiadu radiowego (a i telewizyjnego) polega na jego sporej nieprzewidywalności wynikającej z tego, że jest to właściwie jedyna, a przynajmniej jedna z niewielu form medialnych, której ostateczny kształt zależy nie tylko od dziennikarza. Wszystkie inne dają czas do namysłu, rozważenia, podreperowania, dopytania, a ostatecznie – wyrzucenia do kosza i rezygnacji z publikacji. Robiąc wywiad taki jak mój, człowiek musi polegać na własnym przygotowaniu, refleksie, formie, no i przede wszystkim na gościu. A wszystko, co wydarzy się w ciągu tych kilku czy kilkunastu minut, ogląda światło dzienne w skali jeden do jednego. Stąd duża część sukcesu – albo klęski – rozmowy bierze się z tego, kogo do niej zapraszamy.

Poszukując i namawiając kogoś do rozmowy na antenie, wie się z reguły, z kim będzie się miało do czynienia. Najczęściej są to osoby znane, wytrenowane, doświadczone, poruszające się w zaklętym medialno-politycznym kręgu. A jeśli nie, decyzja o zaproszeniu kogoś poprzedzona zostaje researchem odpowiadającym na pytania: jak gość mówi, czy jest raczej dynamiczny, czy powolny, jakich poglądów i opinii można się po nim spodziewać. Nigdy jednak nie można być absolutnie pewnym, na jaką formę zaproszonej do rozmowy postaci się trafi. Czy ten medialnie wytrenowany nie będzie akurat zmęczony, skacowany, niechętny światu i prowadzącemu, albo – to bywa najgorsze – najeżony i pewny, że idzie w paszczę lwa, a spotkanie w studiu służyć ma temu, by go skompromitować i ośmieszyć. Jeszcze trudniej bywa z medialnymi debiutantami, bo zdarza się, że postać według researchu żywa, elokwentna i dynamiczna przed mikrofonem się spina, odpowiada monosylabami, albo – wręcz przeciwnie – ucieka w długie dygresje prowadzące wywiad na manowce.

Nie ma co ukrywać, że w kategorii gości otrzaskanych z mikrofonem mam swoich faworytów. I nie ma to nic wspólnego z jakimikolwiek sympatiami politycznymi. Lubię tych, którzy mówią barwnie, kwieciście, soczyście i dynamicznie. Takich, którzy dostarczą chwili emocji, rozbawienia, czasem złości, ale nie pozwalają przejść obok siebie obojętnie. To oczywiście bywa doświadczeniem bolesnym, a gość żwawy potrafi zamienić się w lwa dopadającego krtani prowadzącego (albo mediów jako takich) i ze studia obie strony wychodzą straszliwie poranione. Ale to na takie rozmowy słuchacze reagują najmocniej i te zapamiętują na długo. Jeśli temperatura takiego spotkania nie przekracza granic zdrowego rozsądku i nie przeradza się ono w ponurą i niczego niewnoszącą pyskówkę – nie mam poczucia straconego czasu.

Procedura wymyślania i umawiania gościa bywa najbardziej praco- i czasochłonnym elementem działań dziennikarza prowadzącego wywiady, zwłaszcza jego wydawcy. Ten nie może, tamten nie chce, temu z kolei nie pasuje jutro, ale może za tydzień, z tamtym nie można się skontaktować, bo jest na ważnym spotkaniu i trzeba czekać, żeby wreszcie usłyszeć, że nie ma szans…. Wydawca się dwoi i troi, nie odejmuje słuchawki od ucha, śle SMS-y, prowadzący rwie włosy z głowy i też dzwoni i SMS-uje. Trwa to czasami długie godziny i potrafi zmęczyć człowieka bardziej niż cały zastęp krzykaczy w studiu. Ci, którzy uważają, że goście pojawiają się w radiu wedle starannie ustalonego planu, parytetu politycznego i każdego innego, i tylko od widzimisię dziennikarza i redakcji zależy to, kto o świcie na falach eteru wygłosi swoje credo, irytują mnie niepomiernie.
Najczęściej bywa to trudny kompromis między tym, co i kto może, musi i czego chce.

Zasilanie skarbonki

Często mówię, że z rozmową radiową jest jak ze skarbonką – ile do niej włożę, tyle z niej wyjmę. To co wkładam, to – poza, oby jak najlepszym, gościem – pomysł, przemyślenia, ciężka praca wydawcy napełniającego mnie wiedzą i inspiracjami, opracowanie scenariusza i forma, w jakiej wejdę do studia. Na to wszystko składają się też lata doświadczenia, wydeptywania sejmowych i różnych innych politycznych korytarzy, przeprowadzenia dziesiątek tysięcy mniej i bardziej oficjalnych rozmów, rutyny – w dobrym słowa tego znaczeniu, lektur – od codziennej prasy po beletrystykę i dzieła naukowe.

Bywa, że w ciągu ośmiu–dziewięciu minut wywiadu muszę się zmierzyć z wyzwaniem lingwistycznym, gdy gość nagle sięgnie po język Szekspira, czy – nie daj Boże – Goethego, edukacyjnym, gdy postanowi zaprezentować swoją erudycję, np. historyczną, czy kulturalnym, gdy sięgnie po porównania literackie czy filmowe.

Oczywiście, zawsze można się przyznać do niewiedzy. Jednak lepiej brzmi, gdy po tym jak Jacek Kurski, dowodząc prezesowi własnej partii, że może zostać europosłem, rzuci na antenie ze swobodą „the problem is I have never been to an English speaking country for longer than two months”, da się radę powiedzieć „Szanowni państwo, chodzi o to, że Jacek Kurski nie był w żadnym kraju anglojęzycznym dłużej niż dwa miesiące”, albo gdy Stefan Niesiołowski powie, że siedział w więzieniu razem z Kochem, będzie można przypomnieć, że ów Koch był gauleiterem Prus.

To są jednak wyzwania, do których nie da się jakoś szczególnie przygotować, a tymczasem trud codziennego wywiadu polega na regularnym opracowywaniu i realizowaniu scenariusza rozmowy, która będzie jednocześnie ciekawa, ważna, trochę lekka, nieco poważna i taka, z której będzie coś wynikało. Im dłużej i staranniej przemyśli się taki scenariusz (a potem w udany sposób, acz nie ślepo, zrealizuje), tym większa szansa na sukces i poczucie dobrze wykonanego zadania.

Przygotowania do wywiadu zaczynam od napełnienia się wiedzą. Czytam teksty poświęcone kwestiom, które zamierzam poruszyć, wywiady z gościem i jego antagonistami, szukam słabości i haczyków, na które można będzie złapać rozmówcę i pociągnąć w kierunku, który wymyśliłem, sięgam po dawne opinie i głosowania sejmowe dowodzące, że słowa i czyny polityków czasem potrafią się rozminąć. Potem opracowuję schemat rozmowy, zakładając, w jakim kierunku mogą pójść odpowiedzi gościa, przygotowuję warianty awaryjne i kluczowe zwroty i wreszcie… kładę się spać.

Jak dobrze wstać skoro świt

Dla kogoś, kto nie przepada za wczesnym zasypianiem (jak ja), poranny wywiad ma jeden zasadniczy minus: gdy świat dopiero budzi się do życia, robi śniadanie, jedzie do pracy samochodem albo zaparza sobie w biurze pierwszą kawę – ty musisz być już pełen energii, żwawy, dowcipny, elokwentny i bystry. Co gorsza, powinieneś też doprowadzić do takiej formy gościa. Przesadnie wielkiego pola do działania na tym drugim odcinku oczywiście nie ma, ale poza podaniem mocnej kawy można próbować pewnych sztuczek, które sprawią, że kilka minut wyczekiwania przed wejściem na antenę będzie niezłą rozgrzewką przed właściwą rozmową.

Można zaimprowizować dialog, który za chwilę w podobny sposób zabrzmi na antenie (wprawdzie obaj możecie mieć poczucie skrępowania wynikające z déjà vu, ale za to nie trzeba będzie zbierać myśli, bo te już zostały chwilę wcześniej zebrane). Można wyciągać z gościa tajemne informacje, które wyposażony w wiedzę wykorzystasz w taki czy inny sposób (zawsze rozsądny!) na antenie (niestety, gość może bardzo nie chcieć powtórzyć publicznie tego, co powiedział prywatnie, ty możesz za bardzo chcieć to wyciągnąć, a słuchacz będzie się nudził żmudnym procesem wydobywania informacji, za to masz szansę na zdobycie ciekawego newsa). Można też rozbawiać gościa i wprawiać go w swobodny nastrój lekką, a nawet bardzo lekką rozmową (dzięki temu gość może powiedzieć więcej i lepiej, choć jednocześnie na antenie może powstać wrażenie, że rozmówcy świetnie się bawią, ale niewiele z tego wynika). Warto też uświadomić rozmówcy, że będziecie mieli nie za wiele czasu, więc oczekujesz od niego raczej rozgrywki pingpongowej niż długich tenisowych wymian – zwłaszcza tych z kortów trawiastych.

Po którykolwiek wariant rozgrzewki bym jednak sięgnął, staram się miękko przejść od rozmowy pozaantenowej do antenowej, wyraźnie jednak uświadamiając gościowi, że zapalenie się umieszczonej przy mikrofonie czerwonej lampki oznacza, że od tego momentu zaczyna nas słuchać prawie 2,5 mln osób.

Minuty, które wstrząsają światem

Chciałbym, żeby te niespełna 10 minut, które trwa moja rozmowa, zawierało w sobie jak najwięcej informacyjnej esencji z dodatkiem dramaturgii, humoru i wartkiego tempa. One muszą być strawne i dla słuchacza bardzo luźno interesującego się polityką, i dla politycznego wyjadacza czekającego na newsa i czujnie reagującego na najmniejsze potknięcie prowadzącego. Dlatego z poruszania niektórych tematów, zagadnień, problemów muszę świadomie i z premedytacją zrezygnować: albo uznając, że kilkuminutowy wymiar jest dla nich po prostu zbyt skąpy, by nie obrażając inteligencji rozmówcy i słuchaczy, można było go omówić, albo że przeciętny słuchacz wie o nich tak niewiele, że raczej wyłączy radio, niż z zainteresowaniem wysłucha rozmowy. Misja? Tak! Ale nie misja beznadziejna! Lubię czasem odkryć ląd mniej znany albo rozpocząć wywiadem debatę na jakiś temat, ale staram się, by nie trafiać w absolutną próżnię i nie powodować u słuchacza poczucia, że nie ma pojęcia, o czym rozmawiam.

Wierzę też święcie, że sposób zadania pytania ma kluczowe znaczenie dla jakości i zwięzłości wypowiedzi. Dlatego uważam, że gros zadawanych przeze mnie pytań powinno być krótkich i zamkniętych. Rozmowa zyskuje wtedy dynamikę, gość, odpowiadając krótko, ma poczucie, że odpowiada wyczerpująco, nie kusi go więc zanadto, by wdawać się w długie dywagacje. Warto też używać sformułowań lekkostrawnych, posługiwać się od czasu do czasu kolokwializmami, mówić ze swadą, swobodą i uśmiechem, kiedy chce się nadać rozmowie lekkości, albo nieco obniżyć głos, zbliżyć się do mikrofonu, wypowiadać słowa dobitnie, kiedy rozmowa wchodzi na ścieżki poważne czy rozliczeniowe. Paradoks radia polega na tym, że choć pozornie mamy do czynienia tylko ze słowem i głosem, to zarówno w operowaniu tembrem tego głosu, jak i mimiką, gestami, mową ciała tkwi – moim zdaniem – ogromny potencjał. I tym łatwiej w czasie rozmowy go wykorzystać do nadania wywiadowi odpowiedniego tempa, że – machnąwszy ręką na transmisję internetową – uznaję, iż pozostaję jednak dla słuchacza niewidzialnym. Nie będę też ukrywał, że pozwalając sobie na dość dużą swobodę zachowania w studiu, a i oglądając nagranie wideo z rozmowy, potrafię sam siebie post factum zaskoczyć swoją ruchliwością.
Skupienie, czujność, szybkość reakcji, aktywność prowadzącego – to wszystko warunki sine qua non dobrego wywiadu.

Prowadząc go, nie powinno się pozwolić samemu sobie nawet na sekundę wyłączenia, odpłynięcia, przyśnięcia... Bo to w tej sekundzie mogą paść słowa, za których niezauważenie i niewychwycenie będę się potem godzinami obwiniał i samobiczował. To tym trudniejsze, że w studiu trzeba zwracać uwagę na co najmniej kilka – oprócz gościa i samej rozmowy – spraw, z których kwestie techniczne (to co słyszy się w „zwrotnej”, poziom głośności słuchawek, znaki dawane przez realizatora) oraz tykający zegar wysuwają się na plan pierwszy.

Trzymanie się precyzyjnie skonstruowanej ramówki radiowej, w której „Kontrwywiad” ma dokładnie odmierzony i zaplanowany wymiar czasowy, jest – nie ukrywam – jednym z największych wyzwań i powodem najczęstszych spięć oraz sporów na linii szefowie i prowadzący „Kontrwywiad”.

Emocje na uwięzi

To nie jest święta reguła. Nie jest też bezdyskusyjna. Ale mam poczucie, że ważnym czynnikiem dobrego wywiadu politycznego jest kontrowersja, spór, różnica zdań, pewne napięcie, choćby wynikające z dociekliwości i chęci wydobycia jakiejś informacji, na linii prowadzący – gość. Rozmowa uładzona, czysto merytoryczna, bez spięć i tarć, czysto informacyjna nie jest oczywiście żadnym grzechem, często i gęsto to ona dostarczy świetnego newsa, ale to jednak emocje bywają solą dobrego, porannego wywiadu.

Te emocje można budować wokół różnych spraw. Czasem to będzie projekt ustawy, czasem kontrowersyjna decyzja, czasem jakiś nagły polityczny zwrot, niekonsekwencja, oszczędne gospodarowanie prawdą, ostatecznie – mocna wypowiedź. Ustawianie się prowadzącego w roli oponenta, kogoś w rodzaju reprezentanta wyborców, patrzącego na świat zdroworozsądkowo, ale będącego zarazem rzecznikiem słuchaczy, może przynieść ciekawe efekty – przy spełnieniu jednak kilku warunków.

Nie można choćby (przynajmniej ja staram się tego nie robić) dać się uwieść populistyczno-tabloidalnemu spojrzeniu na świat. Rzucanie haseł opartych na ludowych zaklęciach w stylu „oni myślą tylko o tym, jak nas okraść” albo „najważniejsze dla nich jest dorwanie się do koryta” może dać łatwą, mołojecką sławę i miłość ludu, ale jeśli serio traktuje się siebie samego i ten zawód – po prostu nie przystoi.

Ważne, niezwykle ważne, wręcz – uczciwszy uszy – cholernie ważne jest też dopilnowanie, by emocje nie wylały się z wywiadu zanadto, by zachować chłodną głowę i nie odpłynąć w kierunku radiowej pyskówki, z której nie wynika kompletnie nic, bo najczęściej bywa nieczytelna dla słuchacza, niemogącego z plątaniny pokrzykiwań i wzajemnych przerywań wyłowić żadnej treści.

Być jak Konrad Piasecki

I na koniec trochę o tym, co najmniej uchwytne i najtrudniejsze do opisania i zdefiniowania. O tym, co składa się na wizerunek, postrzeganie, charakterystykę różnych wywiadów. O rysie, który nadaje mu prowadzący, jego charakter, nastrój, postrzeganie świata i poglądy. Po prowadzonych przez lata, częstych i długich rozmyślaniach o tym, jak wyważyć proporcję między prowadzącym groźnym i łagodnym, bezwzględnym i litościwym, agresywnym i sympatycznym, doszedłem do skądinąd banalnie brzmiącego wniosku, że będę w studiu taki, jaki jestem w życiu: patrzący na świat i ludzi z wyrozumiałością, przyjmujący, że są różne i równoprawne pomysły na urządzenie rzeczywistości.

Zarazem nieco ironiczny, delikatnie złośliwy, czasami nieco wybuchowy i jednak nieprzesadnie wyrozumiały dla mijania się z prawdą, kluczenia, cynizmu i braku uczciwości – z lubością piętnujący je w trakcie wywiadów. Nie bardzo potrafię i mam ochotę zamieniać się w antypatycznego pitbula, obszczekującego i obgryzającego bez większego sensu wszystkich gości, którzy wejdą na jego podwórko.

Konrad Piasecki dziennikarz radiowy i telewizyjny, w RMF FM prowadzi codzienną poranną rozmowę „Kontrwywiad RMF FM”, a w TVN 24 – piątkowy autorski program publicystyczny „Piaskiem po oczach”. Publikuje m.in. w tygodnikach „Polityka”, „Newsweek Polska” i „Tygodnik Powszechny”, felietonista portalu Interia.pl.

 

 Tekst był publikowany w magazynie "Press" (05/2014)

 

(01.08.2014)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter

PODOBNE ARTYKUŁY

Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.