Dział: PRASA

Dodano: Lipiec 16, 2014

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Sporna deklaracja towarzystw dziennikarskich ws. publikacji podsłuchów

Towarzystwo Dziennikarskie i SDRP przedstawiły wczoraj deklarację, w której uznały, że podsłuchiwane rozmowy można publikować tylko wtedy, gdy stoi za tym interes społeczny. Lecz nie wszyscy członkowie TD się z deklaracji zgadzają. Nie podpisało jej Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich.

"Uważamy publikowanie nielegalnych podsłuchów za sytuację wyjątkową, ponieważ wiąże się z naruszeniem prywatności, a często i godności podsłuchiwanych osób. Dziennikarze mogą podjąć taką decyzję tylko w sytuacji, gdy za publikacją stoi oczywisty społeczny interes, np. udokumentowanie przestępstwa. Dziennikarz powinien wytłumaczyć się z takiego tekstu, czyli zdefiniować interes społeczny, który za taką publikacją stoi" - napisały w deklaracji TD i SDRP. I dalej: "Nie możemy sobie wyobrazić życia w kraju, gdzie wszyscy są odarci z prywatności i podsłuchiwani, a codzienną praktyką mediów jest publikacja nielegalnych podsłuchów". Deklarację podpisali Seweryn Blumsztajn - prezes Towarzystwa Dziennikarskiego i Jerzy Domański - prezes SDRP. Powodem jej powstania były oczywiście taśmy "Wprost". 1 lipca zorganizowano debatę na temat publikacji "Wprost" i wydarzeń w tej redakcji. W debacie, obok TD i SDRP, uczestniczyło też SDP. Zorganizowano ją wspólnie z Helsińską Fundacją Praw Człowieka, by - jak mówi Blumsztajn - uciec od konotacji politycznych. - Wskutek tej debaty powstał tekst deklaracji. To sprawa niezwykle ważna dla całego środowiska dziennikarskiego, dlatego postanowiliśmy się na ten temat wypowiedzieć. Nie wypowiadamy się w sprawie treści opublikowanych rozmów. Chodzi nam o przypomnienie podstawowych zasad etyki dziennikarskiej związanych z publikowaniem podsłuchów - mówi Blumsztajn.
Jednak SDP deklaracji nie podpisało. Uczestnicząca w spotkaniu wiceprezes SDP Agnieszka Romaszewska-Guzy w rozmowie z PAP przekazała, że co do meritum SDP się zgadza, ale nie może przyjąć rozłożenia akcentów: "To bardzo wiele znaczy, bo to jest pytanie, na co zwraca się większą uwagę: na kryzys, który to wywołało, czy na kwestie etyki dziennikarskiej i wolności prasy" - powiedziała Romaszewska. "To nie jest tak, że nie należy nigdy nikogo podsłuchiwać, bo to jest brzydko, owszem, to nie jest właściwe, ale w przypadkach szczególnych jest usprawiedliwione" - uznała.
Natomiast dla Blumsztajna publikacje rozmów z podsłuchów to kwestia wątpliwa moralnie i nieetyczna. Na uwagę, że ujawnienie opinii publicznej tego, co naprawdę o ważnych dla kraju kwestiach sądzą politycy, leży w interesie społecznym, prezes TD denerwuje się: - Jaką wartość społeczną ma to, co w prywatnej rozmowie mówił minister Sikorski z Rostowskim? Opublikowanie tych rozmów podważyło jedynie całą politykę zagraniczną naszego państwa.
Czy ta deklaracja nie jest więc bardziej obroną polityków niż wartości dziennikarskich? Blumsztajn znów się denerwuje: - To absurd. W żaden sposób nie staję po stronie polityków. Nie oceniamy nikogo merytorycznie, tylko piszemy, co robić w podobnych sytuacjach.
Prezes TD pytany, czy pod deklaracją podpisali się wszyscy członkowie Towarzystwa, ucina: - Zarząd jest upoważniony do wydawania oświadczeń w imieniu Towarzystwa. Spora część jego członków uczestniczyła w dyskusji nad kształtem tego pisma. Jego treść dostali mailem.
Jednak votum separatum złożył Cezary Łazarewicz, członek TD i dziennikarz "Wprost". Nie uczestniczył w debacie w Fundacji Helsińskiej i wielu członków TD też w niej nie uczestniczyło. Łazarewicz podtrzymuje swoje stanowisko z 3 lipca br. - wtedy wysłał e-mailem do członków TD swoje zdanie na temat zawartych w deklaracji twierdzeń. Napisał m.in., że nie może się podpisać pod nią, bo jest wymierzona w redakcję, w której pracuje. "Moja redakcja opublikowała te nagrania, bo uznała, że sprawa jest wyjątkowa. Mieliśmy do czynienia z sytuacją nadzwyczajną, tak jak w wypadku rozmów Michnik - Rywin i Beger - Lipiński, gdy najważniejsze osoby w państwie zostały przyłapane na robieniu politycznych biznesów (szczególnie dotyczy to rozmowy Sienkiewicz - Belka i Parafianowicz - Nowak). Nie ma wątpliwości, że za tymi publikacjami stał oczywisty interes społeczny. Dzięki tym stenogramom rozmów poznaliśmy kulisy polityki i to co politycy naprawdę myślą. W oświadczeniu pojawia się zawoalowany zarzut, że redakcja »Wprost« mogła naruszyć prywatność osób, których rozmowy opublikowała. Trudno to rozstrzygnąć, gdy nie wiemy, gdzie ta prywatność się kończy, ani gdzie zaczyna. Gdy spotyka się dwóch ministrów w godzinach pracy, by omówić wspólny interes w knajpie, zamiast we własnym biurze i za posiłek płacą służbową kartą - to są wtedy w sytuacji prywatnej, czy nie? (...) Ani Belka, ani Sienkiewicz, ani Graś, ani Sikorski czy Rostowski nie byli na tych spotkaniach prywatnie. A od najwyższych urzędników państwa oczekuję, by zachowywali się tak, jakby byli cały czas nagrywani. Dlatego zgłaszam votum separatum".
Z kolei redakcja "Wprost" wyraziła zdziwienie, że na debatę dotyczącą publikacji tygodnika nikogo z niego nie zaproszono.

(BG, PAP, 16.07.2014)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.