Dział: WYWIADY

Dodano: Lipiec 25, 2013

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Potrzebujemy ekstremalnych doświadczeń

Rozmowa z Maksymilianem Rigamonti, fotoreporterem tygodnika „Wprost”, który obecnie robi zdjęcia w Afganistanie

Czy korespondent wojenny może zabezpieczyć się przed czymś takim co spotkało fotoreportera Marcina Sudera w Syrii? Jak zadbać o swoje bezpieczeństwo wybierając się do miejsc, gdzie trwa konflikt zbrojny?
 
Najważniejsze jest doświadczenie. Gdy nie mamy wiedzy i doświadczenia trudno o jakiekolwiek bezpieczeństwo. W moim konkretnym przypadku mamy zupełnie inną sytuację niż w przypadku Marcina Sudera. Odkąd jestem dziennikarzem i korespondentem wojennym pracuję z wojskiem - tu są inne procedury. Mam o tyle łatwiej, że o moje bezpieczeństwo troszczy się wojsko. Sam oczywiście muszę wiedzieć jak się zachować, chociażby w którym miejscu mam stanąć, by nie blokować działań żołnierzy. Istotne jest oczywiście obustronne zaufanie. Nie wybieram sobie przypadkowych ludzi, tylko tych, których dostatecznie blisko poznałem, którzy są świadomi mojego doświadczenia, a ja z kolei mogę bazować na ich umiejętnościach. To wszystko wpływa oczywiście na moje bezpieczeństwo, ale też na bezpieczeństwo żołnierzy, z którymi pracuję.
 
Czy Suder jeżdżąc na wojny samodzielnie, jako freelancer, kusił los?
 
Jestem złym adresatem tego pytania, nie znam Sudera, nie znam jego stylu pracy. Sytuacja jest mi znana jedynie za sprawą przekazów medialnych. Bycie freelancerem ma swoje niewątpliwe zalety, ale ma też wady, które akurat teraz wzięły górę. Jeśli pracuje się samemu, to takie ryzyko trzeba kalkulować. Podstawą jest posiadanie planu awaryjnego, trudno mi więc powiedzieć czy Marcin taki plan miał.
 
W Ministerstwie Spraw Zagranicznych twierdzą, że Marcin Suder nie zachował się odpowiedzialnie, bo nie kontaktował się z urzędnikami przed wyjazdem do Syrii, nie poinformował ich o swoich zamiarach. Czy taka zapobiegawczość przed wyjazdem może faktycznie pomóc?
 
Oczywiście. Zalecam każdemu informować polskie służby o swoich planach w przypadku takich wyjazdów. Z racji wielokrotnych wypraw do Afganistanu przechodzę żmudny proces akredytacyjny. Muszę mieć na miejscu kontakt z przeróżnymi służbami, które doskonale znają mój każdy krok i wiedzą co takiego robię w danej chwili. Wyjazd do polskiego kontyngentu wojskowego wiąże się z utrzymaniem pewnych procedur. Dużo wcześniej odbywa się specjalne szkolenia, zarówno z zachowania na miejscu, jak i z sytuacji zagrożenia, chociażby właśnie porwania. Taka praca diametralnie różni się od działań wolnego strzelca. Brak zaplecza to na wojnie ogromne ryzyko. Osobiście na taki rodzaj współpracy z agencją bym się nie decydował. Szkoda życia. Afganistan nie jest bezpiecznym miejscem, ale mam zapewnione minimum tego bezpieczeństwa w postaci zaufanych ludzi, doświadczenia i własnej intuicji.
 
Co powoduje fotoreporterami i korespondentami, że wracają w miejsca konfliktów zbrojnych, mimo ogromnego ryzyka z tym związanego?
 
Chcę opowiadać ludzkie historie, to mój motor napędowy. Ja fotografuję żołnierzy. Uważam, że to bardzo niedoceniona grupa w społeczeństwie. Śledzę misję w Afganistanie co najmniej od kilku lat. Z wieloma żołnierzami się zaprzyjaźniłem.Ale to też adrenalina, przepiękne geograficzne położenie, ekstremalne doświadczenia. Nie bez znaczenia rzecz jasna jest element wojskowości, rodzaj surwiwalu jakiego doświadczam. Fotograf potrzebuje w swojej pracy chwili szczęścia, a także załamania, a z tym obcuję tu każdego dnia. Oczywiście - niemałą rolę odgrywa tu też pewien rodzaj uzależnienia.

Rozmawiał Adrian Todorczuk

(25.07.2013)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.