Dział: PRASA

Dodano: Lipiec 02, 2014

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Towarzystwo Dziennikarskie i Helsińska Fundacja Praw Człowieka o podsłuchach

Dziennikarze zgromadzeni na debacie "Dziennikarze i podsłuchy", zorganizowanej przez Towarzystwo Dziennikarskie i Helsińską Fundację Praw Człowieka, dyskutowali wczoraj o tym, kto i kiedy może stosować podsłuchy oraz gdzie leży granica w korzystaniu z nagranych rozmów.

Debata została zorganizowana po tym, jak tygodnik "Wprost" ujawnił nagrania podsłuchanych rozmów polityków. Seweryn Blumsztajn, długoletni redaktor "Gazety Wyborczej" i prezes Towarzystwa Dziennikarskiego, mówił, że publikowanie podsłuchów odziera z godności podsłuchiwanych. – Podsłuchiwani są bezbronni, bo zabiera im się prywatność. Żakowski na łamach "Polityki" przywołuje przykład rozbierania do naga ofiar przed gazowaniem. To bardzo drastyczne porównanie, ale coś w nim jest. Jak posłuchamy, jak oni opowiadają te kawały, to widzimy, że są oni odarci z prywatności. W tym sensie podsłuchy przypominają pornografię. Ich rażąca siła wynika właśnie z podglądactwa, a nie z tego, co najczęściej podsłuchiwani mówią - przekonywał Blumsztajn. Zauważał, że ci, którzy publikują podsłuchy, zwykle zasłaniają się interesem społecznym. - W tym konflikcie wartości na ogół ci, którzy publikują podsłuchy, bez względu na to, słusznie czy nie, pozostają bezkarni. Dlatego, jak się wydaje, publikowanie podsłuchów wymaga niezwykłej staranności dziennikarskiej, dopełnienia wszystkich procedur, które można zastosować. Można publikować podsłuchy, jeżeli one w sposób dosłowny stanowią dowód przestępstwa. Wtedy jako dziennikarze jesteśmy zobowiązani do sprawdzenia, czy nie jesteśmy przez kogoś manipulowani, czy nie jesteśmy niczyim narzędziem - mówił Blumsztajn.
Następnie głos w dyskusji zabrał Jerzy Domański, redaktor naczelny "Przeglądu", prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczpospolitej Polskiej: - Jestem przeciwko podsłuchom, nie opublikowałbym tego, pogoniłbym człowieka, który by z tym przyszedł. Ale byłoby - myślę - nienormalne, gdybyśmy sobie nie zadali pytania o to, co dzisiaj wiemy więcej o sobie, państwie, jego mechanizmach, słabościach - powiedział Domański, nawiązując do publikacji "Wprost". 
Kolejną kwestią, nad która zastanawiali się prelegenci, była sprawa nagrań "Gazety Wyborczej" z 2002 roku, po ujawnieniu których wybuchła afera Rywina. Zdaniem Seweryna Blumsztajna porównanie tej sprawy do publikacji "Wprost" jest absurdem. - Adam (Adam Michnik, redaktor naczelny "GW" - przyp. red.) umówił się z Rywinem, żeby nagrać dowód przestępstwa. On nie chciał nagrać jego rozmowy, tego jak klnie. Wezwał go po tym, jak zażądał łapówki, żeby powtórzył to raz jeszcze i wtedy to nagrał - bronił się Blumsztajn.
Adam Bodnar, wiceprezes Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, moderator debaty, przypomniał kryteria, według których można oceniać upublicznianie nagrań z podsłuchów: interes publiczny, brak innych możliwości zwrócenia uwagi na problem, autentyczność ujawnionych informacji, motywacja dziennikarza. 
Zdaniem Domańskiego żadne z tych kryteriów w przypadku "Wprost" nie zostało do końca spełnione. - Najbliżej było im do interesu społecznego. Ciągle uważam, że rozmowy biznesu z przedstawicielami władzy na temat tego, jakie działania należałoby podjąć, to jest obszar, o którym powinniśmy być informowani. Tego typu praktykom należałoby się przeciwstawiać z całą mocą. Więc uważam, że "Wprost" spełniło 15 procent tego kryterium - mówił Domański.
Według Agnieszki Romaszewskiej-Guzy, wiceprezes SDP, taśmy opublikowane przez "Wprost" przysłużyły się dobru publicznemu. Jej zdaniem przeważały elementy świadczące o ich publicznym charakterze, które nie były tylko sensacją. - Brudne naczynia w zlewie są prywatną sprawą polityka. A te teksty nie dotyczyły ich w żadnym stopniu, tylko całego systemu funkcjonowania na publiczno-towarzyskiej niwie sporej części klasy rządzącej. Dało to bardzo głęboką wiedzę, która w inny sposób nie mogłaby zostać zaprezentowana - podkreślała Romaszewska-Guzy. 
Jacek Żakowski, publicysta "Polityki", powiedział, że jest gotów usprawiedliwić dziennikarza, który zakłada w interesie publicznym podsłuch. - Jednak kiedy materiał pochodzi od przestępcy, to już inna sprawa. W takiej sytuacji łamie prawo i dopiero sąd może go uniewinnić. 
W podobnym tonie wypowiadał się Andrzej Jonas, założyciel i redaktor naczelny "The Warsaw Voice". - Dziennikarz zabierający się do dziennikarstwa śledczego, publikując nielegalnie zdobyte materiały czy taśmy, popełnia przestępstwo. I to sąd będzie musiał zdecydować, czy dane nagrania były ujawniane w nawiązaniu do stanu wyższej konieczności - zauważał Jonas.

(DR, 02.07.2014)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.