Dział: OPINIE

Dodano: Czerwiec 22, 2014

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Nie przyjeżdżając do Cannes, skazujemy się na marginalizację

Arek Szulczyński

Co roku największy festiwal kreatywności na świecie rośnie i puchnie. W tym roku równocześnie w czterech miejscach pałacu festiwalowego odbywały się seminaria, fora dyskusyjne i warsztaty.

Zaplanowanie sobie kalendarza festiwalowego przed przyjazdem do Cannes stało się praktycznie niemożliwe. A wybory, którą salę z seminariami wybrać, wyjątkowo bolesne. Ilość potencjalnych źródeł inspiracji stała się po prostu przytłaczająca. Podsumował to w kuluarowej rozmowie Rei Inamoto, Executive Creative Director AKQA i wielokrotny juror festiwalu Cannes Lions: "Do tej pory wydawało mi się, że jurorowanie w Cannes to najbardziej wymagająca i wyczerpująca praca, jaką można wykonać na Cannes Lions. W tym roku zrozumiałem, że w porównaniu z próbą uczestniczenia we wszystkim co się tu dzieje, bycie jurorem wydaje się wyjątkowo przyjemne i relaksujące".
Jurorzy w Cannes Lions pracują często po 10-12 godzin dziennie na wiele dni przed rozpoczęciem festiwalu. Co roku też rośnie liczba przyjeżdżających ludzi z agencji i klientów.
Dlaczego zatem z roku na rok jest w Cannes coraz mniej agencji i klientów z Polski? Przyjeżdżam na Cannes Lions od paru lat. Odbyłem dziesiątki rozmów na ten temat. I nigdy nie usłyszałem przekonującego wyjaśnienia. Cannes Lions to bardzo duży wydatek. Ale w porównaniu z tym co zawodowo daje, wydaje się być niewiarygodnie mały. Tydzień spędzony tutaj zmienia chemię w mózgu. Widziałem i słyszałem to wielokrotnie. Poszerza horyzonty, zmienia  sposób myślenia o tym jaka jest, a jaka powinna być nasza praca. Sprawia, że stajemy się lepszymi profesjonalistami. I nie chodzi tylko o to, że można posłuchać znanych aktorów, piosenkarzy, czy kreatywnych guru z topowych agencji. Nie chodzi tylko o to, że można posłuchać historii szefów Unilevera, czy P&G o tym, jak budują swoje potęgi, czy dowiedzieć się od Coca-Cola, McDonald's czy Beats, jak pracują z agencjami. Cannes Lions mówi. Nieustannie. To jedyne miejsce na marketingowej mapie festiwali i konferencji, w którym tak łatwo poznać kogoś nowego. Kogoś wartościowego. Nie wiem, czy to kwestia miejsca, czy ludzi, którzy tu przyjeżdżają, ale naturalną rzeczą jest to, że siedząc na kawie w kawiarni, prędzej czy później, człowiek z badgem siedzący obok odezwie się do Was i spędzicie kolejną godzinę rozmawiając o biznesie i marketingu.
Neil de Grasse Tyson, w trakcie chyba najlepszego tegorocznego seminarium, powiedział starą, ale jakże istotną prawdę: "Inwestycja w edukacje jest podstawą rozwoju każdej firmy i jednym z najważniejszych czynników rozwoju ludzkości”. Możecie się z nim spierać, ale uważałbym z tym. To w końcu facet, który udowodnił, że Pluton nie jest planetą. Marketingu i reklamy nie można uczyć się na caseach, ale słuchając ludzi, którzy je zrobili. Nie inwestując w wiedzę i edukację, tą na najwyższym poziomie, nie przyjeżdżając do Cannes, skazujemy się na marginalizację. Nie tylko na reklamowej mapie świata. Cofamy się w zawodowym rozwoju. Bo świat nie stoi w miejscu. Pędzi do przodu i to naprawdę w niezłym tempie. Kiedy my zachowujemy się tak, jakbyśmy właśnie postanowili przystanąć. Z całym szacunkiem do nas wszystkich, to po prostu najgłupsza rzecz, jaką możemy zrobić.

(22.06.2014)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter

PODOBNE ARTYKUŁY

Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.