Dział: PRASA

Dodano: Kwiecień 02, 2015

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Z pamiętnika włamywacza

(fot. Piotr Florkowski)

Do większości warszawskich redakcji największych mediów nieproszony gość wejdzie bez problemu.

Mamy monitoring, jeśli chce pan zostać oskarżony o nielegalne wtargnięcie do naszego budynku, to możemy pana poszukać na nagraniach – mówi przez telefon zdenerwowana rzeczniczka jednej z największych grup medialnych w Polsce. Przed chwilą dowiedziała się, że bez problemu wszedłem do redakcji wydawanej przez firmę gazety, mimo że nie miałem identyfikatora ani nie byłem z nikim umówiony. Kilka tygodni od zamachu na redakcję „Charlie Hebdo” w Paryżu uzbrojony w telefon komórkowy, notatnik i długopis sprawdzam, jak są zabezpieczone warszawskie redakcje.

Koleżanka zamiast identyfikatora

W budynku przy ul. Czerskiej w Warszawie – siedzibie koncernu medialnego Agora – mieszczą się: zarząd spółki, redakcje „Gazety Wyborczej”, radia Tok FM, portalu Gazeta.pl i czasopism. Nowoczesny biurowiec typu open space wygląda okazale (patia z zielenią i fontannami, otwarty hol). Ale to, co jest jego główną zaletą, w kontekście bezpieczeństwa staje się wadą – rozkład pomieszczeń zaplanowano tak, aby były otwarte i dostępne.

Wchodzę do budynku pewnym krokiem i od razu zauważam dziennikarkę kierującą się w stronę redakcji portalu Gazeta.pl i radia Tok FM. Gdy przykłada identyfikator do czytnika – wchodzę tuż za nią. Choć dzieli nas odległość kilkudziesięciu centymetrów, nie odwraca się i nie dopytuje, czy może mi np. w czymś pomóc. Recepcjonistka w radiowej recepcji, którą mijamy, nie podnosi nawet głowy znad monitora.

Zatrzymuję się w niedużej redakcyjnej kuchni. Kładę na blat torbę i wyjmuję notatnik. Wąskim korytarzem zapuszczam się w głąb redakcji. Słyszę fragment radiowej audycji i na chwilę przystaję przy wejściu do studia Tok FM. Jeszcze parę metrów – i już jestem pośród dziennikarzy, tak zaaferowanych pracą, że nie zwracają na mnie uwagi, choć stoję na środku w kurtce i czapce na głowie. Gdy wyjmuję z kieszeni telefon, też nikt nie reaguje. Fotografuję czwórkę pracujących dziennikarzy. Robię też kilka ujęć pomieszczenia. Potem wracam do recepcji i siadam na kanapie. Recepcjonistka po raz kolejny nie zwraca na mnie uwagi. Jestem w części nieogólnodostępnej już kilkanaście minut i nikt nie zadał mi pytania, co tu robię. Aby wyjść, wystarczy kliknąć przycisk, ja jednak zabieram się z grupą dziennikarek. Stojąc w holu kolejnych kilka minut, liczę osoby wchodzące do pomieszczenia, które właśnie opuściłem – w sumie kilkunastu dziennikarzy. Część dostaje się do środka w taki sam sposób jak ja, z kolegą czy koleżanką, bez wyjmowania swojego identyfikatora. Na szklanych drzwiach wisi kartka: „Uwaga, pracownicy! Przypominamy wam o obowiązku noszenia ze sobą identyfikatora! Drzwi do radia otwieracie sobie sami – identyfikatorem! Recepcja radiowa otwiera drzwi tylko gościom”.

Portret ochroniarza

Po drugiej stronie budynku pracują m.in. dziennikarze „Gazety Wyborczej”. O to, by nie trafiły tam niepowołane osoby, dbają recepcjonistki (odbierają przesyłki od kurierów) i ochrona. Część ogólnodostępną od części redakcyjnej oddzielają bramki. Jest też monitoring. Sforsowanie wszystkich przeszkód zajmuje mi kilkanaście sekund. Kiedy podbiegam, by wcisnąć się za wchodzącym przede mną pracownikiem wydawnictwa, ochroniarza w ogóle to nie dziwi. Być może jego czujność uśpiła pora lunchowa – w chronionej części holu, gdzie znajduje się stołówka, wszystkie stoliki są zajęte. Mijam bramki i pewnym krokiem wchodzę schodami na pierwsze piętro.

Z holu dostaję się do poszczególnych części budynku, a stamtąd szybko przemieszczam się między piętrami. Na pierwszym piętrze obserwuję jakieś spotkanie w jednym z pokojów oddzielonych ściankami działowymi ze szkła, aluminium i drewna. Wchodząc na drugie piętro, mijam grupę dziennikarzy. Ukradkiem robię zdjęcie otwartej przestrzeni z biurkami. Schodzę na antresolę, by przyjrzeć się pracy ochroniarza na parterze. Po chwili orientuję się, że za moimi plecami znajduje się pomieszczenie ochrony, a w środku siedzi pracownik. Niewiele myśląc, i nawet się już nie kryjąc, robię zdjęcie telefonem.

Z części redakcyjnej udaje mi się wyjść tym samym sposobem, w jaki tam dotarłem. Nikt mnie nie zatrzymuje. Dziennikarka Agory przyznaje, że do niedawna do budynku można było się dostać jeszcze łatwiej. – Nie trzeba było nawet szukać w torbie wejściówki, machało się do osoby na recepcji, a ta wpuszczała. Z tego, co wiem, teraz mają zakaz.

Zgubna uprzejmość

Brałem pod uwagę, że dostać się do newsroomu „Super Expressu” może być nieco trudniej – tabloidy bywają przecież nachodzone przez rozwścieczonych czytelników. Jedna z dziennikarek pracujących w „Super Expressie” opowiada, że nieraz widziała przy recepcji awanturujących się czytelników, ale ochrona zawsze sobie z nimi radziła. – W redakcji nigdy nikt podejrzany się nie kręcił. Żeby do nas wejść, trzeba mieć identyfikator. Na dole zawsze jest ochroniarz na zmianie – mówi. Przyznaje, że redakcja nigdy nie miała żadnych szkoleń, jak się zachowywać w sytuacji zagrożenia.

Budynek na warszawskiej Pradze Południe, w którym oprócz redakcji „SE” mieszczą się także inne firmy, nie przypomina nowoczesnego biurowca ze sporą liczbą zabezpieczeń. Wchodzę do małego holu i widzę wsiadającego do windy kuriera.

Przytrzymuję zamykające się drzwi windy i po kilkudziesięciu sekundach wślizguję się za kurierem do redakcji, omijając ochronę, recepcjonistkę i czytnik kart. Spędzam tam kwadrans. W tym czasie odwiedzam małą redakcyjną kuchnię, na jednej ze ścian podziwiam oprawione w ramki wyróżnienia za najlepszą okładkę prasową roku i korzystam z toalety. Długi korytarz prowadzący do newsroomu pokonuję kilkukrotnie, oglądając plan ewakuacyjny budynku, fotografując m.in. plastikowo-szklaną ścianę oddzielającą redakcję od wind. Robię też ukradkiem zdjęcia dziennikarzom, z których część pracuje przy komputerach, a część przechadza się po redakcji. Gdy notuję szczegóły swojej niezapowiedzianej wizyty, na korytarzu pojawia się dziennikarz prowadzący rozmowę telefoniczną. Obserwuje mnie – pewnie dlatego że jako jedyny w redakcji od kilkunastu minut stoję tam w kurtce i czapce. Jednak na tym jego zainteresowanie się kończy.

Aby wyjść z redakcji, trzeba przyłożyć identyfikator do czytnika. Nadarza się okazja: wychodzi grupa rozbawionych dziennikarzy, którzy przepuszczają mnie w drzwiach, za co uprzejmie im dziękuję.

Do stołówki droga wolna

Tego dnia odwiedzam też warszawską redakcję portalu Onet.pl. W budynku przy ul. Marszałkowskiej redakcja zajmuje dwa z dziesięciu pięter. Choć w windach zamontowane są czytniki kart, wystarczy wsiąść z osobami pracującymi w budynku, by dostać się na wybrane piętro. Przy dużej liczbie mieszczących się w biurowcu firm nie jest to trudne. Właściciel portalu Onet.pl – spółka Ringier Axel Springer Polska (która jest także wydawcą m.in. „Faktu”, „Przeglądu Sportowego” i „Newsweek Polska”) – po wydarzeniach w Paryżu rozesłała do pracowników komunikat przypominający obowiązujące zasady bezpieczeństwa. Można było w nim przeczytać m.in.: „W związku z tymi wydarzeniami powinniśmy w szczególny sposób zadbać o nasze wspólne bezpieczeństwo. (…) Jesteśmy daleko od Paryża, gdzie miał miejsce zamach terrorystyczny na dziennikarzy, a w naszym kraju prawdopodobnie nie ma ekstremistów islamskich, jednak powinniśmy zachować czujność, bo tamte odległe zdarzenia mogą być inspiracją dla lokalnych szaleńców”. Jak mówi anonimowo jeden z dziennikarzy Axel Springer pracujący w budynku przy ul. Domaniewskiej (główna siedziba spółki), nikt się tym komunikatem nie przejął: – Po przeczytaniu e-maila trochę się pośmialiśmy i tyle.

Wydaje się, że dziennikarze Onetu pracujący przy Marszałkowskiej potraktowali komunikat równie lekceważąco. Wjeżdżam na jedno z pięter, gdzie – jak się dowiedziałem – zlokalizowane są montaże. Choć wejście jest zabezpieczone czytnikiem, drzwi pozostają cały czas otwarte (również gdy wracam tam parę tygodni później) – pewnie dlatego że dziennikarze korzystają z kuchni mieszczącej się poza tą strefą.

W centrum Warszawy do centrali PAP wchodzę razem z przypadkowym mężczyzną. Zwalniam, by to on musiał otworzyć identyfikatorem drzwi, za którymi są windy. Wślizgnięcie się za pracownikiem po raz kolejny zdaje egzamin. Jadę na czwarte piętro, gdzie mieści się m.in. newsroom, działy polityczny i społeczny. Tu jednak napotykam zamknięte drzwi, a oczekiwanie na wchodzącą lub wychodzącą osobę tym razem nie zdaje egzaminu. Po zjechaniu na dół czeka na mnie kolejna przeszkoda – drzwi trzeba otworzyć kartą. Udaję więc, że rozmawiam przez telefon i znów czekam. Po pięciu minutach zjawiają się dwie kobiety, z których jedna, pukając w drzwi, prosi, bym je otworzył. Nie reaguję. Jest wyraźnie niezadowolona, że musi szukać w torebce identyfikatora. Korzystam z okazji, świadom, że wyszedłem na gbura. PAP się obronił.

Kobiety – zapory

Z mojego rajdu po warszawskich redakcjach wynika, że najpoważniej do kwestii bezpieczeństwa podchodzą stacje telewizyjne. By wejść do głównego budynku telewizji TVN w warszawskim Wilanowie (mieszczą się tam m.in. studia TVN 24 i TVN 24 Biznes i Świat), trzeba wylegitymować się na recepcji, a później przejść drobiazgową kontrolę przypominającą tę, której jesteśmy poddawani na lotniskach. Przyglądam się, jak rzeczy osobiste gości przepuszczane są przez rentgen, a oni sami przechodzą przez bramkę do wykrywania metalu. Rezygnuję z próby nieautoryzowanego wejścia, która na pewno zakończyłaby się fiaskiem. Moją uwagę zwraca jeden z gości. Kiedy przechodzi przez bramkę, ta wydaje krótki dźwięk. Ochroniarz prosi mężczyznę o rozłożenie ramion i bada go ręcznym wykrywaczem metalu.

Roman Polko, były dowódca jednostki specjalnej GROM, który był częstym gościem TVN, chwali ochronę głównego budynku stacji. Lecz jednocześnie przyznaje, że lokalne redakcje koncernu są chronione dużo słabiej.

W warszawskiej siedzibie Polsatu przekonuję recepcjonistki, że jestem umówiony z rzecznikiem prasowym. Nie zastaję go jednak, więc proszę o zatelefonowanie do biura prasowego z nadzieją, że będzie któryś z pracowników – lecz nikt nie odbiera. Tłumaczę, że chcę odebrać przesyłkę i że potrwa to tylko chwilę. Ale recepcjonistka jest niewzruszona, a dostępu do wind bronią obrotowe bramki, uniemożliwiające wślizgnięcie się za kimś do środka.

W Telewizji Polskiej przy ul. Woronicza pierwsze kroki kieruję do jednego ze starych budynków, podejrzewając, że czujność pracowników w mniej reprezentacyjnym miejscu będzie niższa. Niosę małą paczkę dla Jacka Rakowieckiego – rzecznika prasowego telewizji. Na recepcji tłumaczę, że chciałbym się dostać do środka, ale pracująca tam dziewczyna przerywa mi stanowczym pytaniem, czy byłem umówiony – bo chciałaby to sprawdzić. Naszej rozmowie przysłuchuje się stojący obok niej pracownik ochrony. Kobieta radzi mi, bym zostawił paczkę w kancelarii nowego budynku i na wszelki wypadek dodaje, że tam też na pewno nie wpuszczą mnie dalej. Ma rację.

Tego samego dnia próbuję też wejść do siedziby Polskiego Radia przy al. Niepodległości na warszawskim Mokotowie. Dostanie się na teren stacji nie stanowi problemu (choć na bramce wejściowej wisi tabliczka: „Nieupoważnionym osobom wstęp wzbroniony”), gorzej jest w środku. Dostępu po obu stronach długiego holu bronią bramki i przechadzający się środkiem ochroniarz. Trudno byłoby tu wślizgnąć się za którymś z pracowników, nie zwracając na siebie uwagi. To dowód na to, że zatrudnienie wykwalifikowanej i aktywnej osoby może być rozsądniejszym wyjściem niż rozbudowana technologia.

Rzecznicy zaskoczeni

Co na to wszystko rzecznicy prasowi odwiedzonych przeze mnie firm medialnych?

Monika Polewska, rzeczniczka prasowa Grupy ZPR (wydawca m.in. „Super Expressu”), przysyła e-mail: „Dziękujemy za zwrócenie uwagi na nieszczelność w systemie ochrony. Będziemy pracować nad poprawą zabezpieczeń”.

Agata Staniszewska, rzeczniczka Agory, prosi o szczegółowe informacje, gdzie i jak udało mi się wejść. – Jestem bardzo zaskoczona informacjami, które mi pan przekazuje. Wszystkie procedury były u nas przypominane i sprawdzane. Nawet dzisiaj, kiedy wchodziłam z części ogólnodostępnej do części za bramkami, to przy mnie ochroniarz zwracał komuś uwagę, żeby się wylegitymował i podszedł do recepcji. Poproszę osoby z administracji budynku o sprawdzenie tej sytuacji – obiecuje Staniszewska. Następnego dnia po rozmowie telefonicznej dostaję komunikat: „Zaistniała sytuacja, a także własne obserwacje, skłoniły nas do dokonania przeglądu wszystkich procedur bezpieczeństwa. Wyciągnęliśmy wnioski i rozpoczęliśmy działania w celu lepszego dopasowania systemu zabezpieczeń do okoliczności i naszych potrzeb”.

O odniesienie się do kulejącego systemu zabezpieczeń w redakcji Onet.pl proszę Agnieszkę Odachowską, dyrektora komunikacji korporacyjnej Grupy Ringier Axel Springer Polska. Na wiadomość o tym, że otwarte drzwi do redakcji zaobserwowałem dwukrotnie, zapewnia, że poprosi o wyjaśnienia i osobiście sprawdzi, czy problem faktycznie istnieje. Po dwóch dniach od rozmowy odbieram e-mail: „Sytuacja przez pana opisana miała charakter incydentalny. Potwierdzam, że postępujemy według przyjętych standardów oraz dochowujemy wszelkich starań, by zapewnić bezpieczeństwo pracy w siedzibie Grupy Onet.pl w Warszawie”.

Przypomnieli o procedurach

Rzeczników pytam też, czy ich firmy zareagowały jakoś tuż po zamachu w Paryżu. Od Agaty Staniszewskiej z Agory dostaję informację, że gdy w styczniu br. redakcja „Gazety Wyborczej” zadecydowała o przedrukowaniu na łamach dziennika rysunków z „Charlie Hebdo”, nawiązała kontakt z Biurem Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego.

– Poinformowaliśmy je o publikacjach, prosząc o zastosowanie działań prewencyjnych. Efektem tego jest stała obecność funkcjonariuszy policji w pobliżu naszej warszawskiej siedziby. Dodatkowo zrobiliśmy wewnętrzny przegląd wszystkich procedur bezpieczeństwa i przypomnieliśmy o nich naszym pracownikom – mówi Staniszewska.

Podobnie postąpiła spółka Ringier Axel Springer Polska, która wysłała do pracowników specjalny komunikat ostrzegający przed zagrożeniem. – W komunikacie był apel o bezwzględne przestrzeganie procedur oraz odpowiednie reagowanie na podejrzane sytuacje. Pracownicy recepcji i ochrony zostali ponownie przeszkoleni z procedur bezpieczeństwa. Obowiązuje ich zakaz robienia wyjątków od obowiązujących zasad – mówi Anna Marucha, rzeczniczka prasowa koncernu.

Ochrona czy system zabezpieczeń?

Czy skuteczniej bezpieczeństwa dziennikarzy chronią zatrudnieni do tego pracownicy, czy technologia? – pytam gen. Romana Polkę. – Żadna technologia nie jest w stanie zastąpić człowieka, który potrafi reagować intuicyjnie, na przykład tak poprowadzić rozmowę, by rozpoznać, czy ma do czynienia z osobą niezrównoważoną psychicznie – odpowiada Polko.

Piotr Konieczny, szef zespołu bezpieczeństwa w firmie Niebezpiecznik.pl, która czasem włamuje się do firm za ich zgodą, by znaleźć uchybienia w systemie zabezpieczeń, mówi: – Kontrola dostępu, na przykład poprzez karty zbliżeniowe, świetnie sprawdza się w przypadku niechcianych akwizytorów, ale dla inteligentnej osoby, która chce wejść do budynku, nie stanowi zazwyczaj poważnego problemu. Sposobów na wejście bez karty jest kilka: od wślizgnięcia się za pracownikiem, który ją ma, przez wejście „na gościa” po umówieniu się pod byle pretekstem z jednym z pracowników, aż po udawanie „pana kanapki”. Konieczny mówi mi, że niektóre bezstykowe karty łatwo można sklonować – i zdradza prosty sposób w jednym zdaniu.

Nie znaczy to jednak, że nie warto stosować technologicznych zabezpieczeń. W ochronie mogą pomóc nawet zwykłe kołowrotki, czyli bramki znane np. ze stadionów, które limitują liczbę przechodzących osób (w odróżnieniu od otwierających się bramek tu nie ma możliwości, by ktoś przedostał się za przechodzącą osobą). Kluczowa jest też edukacja pracowników, by np. po zgubieniu identyfikatora jak najszybciej go zablokowali, zgłaszając to ochronie. Nowoczesne technologie, jak biometria (czyli np. popularne czytniki linii papilarnych) wciąż budzą sprzeciw pracowników, w dodatku, jak podkreślają specjaliści ds. bezpieczeństwa, odcisk palca pracownika też można pozyskać np. w restauracji i na jego podstawie wykonać duplikat, który oszuka większość czytników.

Choć z reguły firmy i wydawnictwa skupiają się na zabezpieczeniu głównych wejść do budynków, to nie wystarcza. Bardziej pracochłonne techniki przeniknięcia do interesujących miejsc polegają bowiem na zmapowaniu wszelkich wejść – czyli też np. okien – które być może nie zostały objęte kontrolą dostępu. W praktyce często skutkuje to wejściem przez garaż (czasem wystarczy się schylić pod szlabanem) czy wjechaniem windą towarową. – Zdeterminowana osoba po odrobieniu pracy domowej przeniknie do większości budynków – mówi Konieczny.

Pytanie jednak, czy należy fortyfikować redakcje i robić z nich małe poligony? Sami powinniśmy zadbać o swoje bezpieczeństwo, zwracając uwagę na to, co dzieje się wokół nas. To najskuteczniejsza metoda.

Tekst pochodzi z "Press" 03/2015

Piotr Florkowski

(02.04.2015)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.