Dział: PERSONALIA

Dodano: Kwiecień 23, 2016

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

System publiczny

(fot. Wojciech Artyniew/Press)

System czyszczenia niechcianych dziennikarzy z mediów publicznych jest oburzający. I tak stary jak one. Przyjrzeliśmy się wymianom kadr, jakie następowały zawsze po zmianie władz w Telewizji Polskiej i Polskim Radiu. Dla przypomnienia i uświadomienia sobie skali tego procederu prezentujemy wykaz osób, które odeszły bądź przyszły do tych mediów w wyniku zmiany władz.

Było tuż po 8 rano. Małgorzata Mierzejewska nie zdążyła jeszcze wyjść z domu do pracy, gdy zadzwoniła sekretarka dyrektora. Czy może do niego przyjść o 10.15?

– Oczywiście. W jakiej sprawie?

– Nie wiem.

Nie brzmiało to dobrze. Zwolnią? Nie zwolnią? Pojechała na Woronicza. – Chciałam stawić temu czoła – mówi dzisiaj Małgorzata Mierzejewska. – No i wierzyłam, że przemówią za mną wyniki TVP ABC, że obroni mnie mój profesjonalizm, że z taką wiedzą i doświadczeniem wciąż mogę się w telewizji przydać.

To już było

Jan Pawlicki dyrektorem TVP 1 został 14 stycznia br. Spotkanie o 10.15 było jego pierwszą i ostatnią rozmową z Małgorzatą Mierzejewską, kierownikiem redakcji TVP ABC i projektów edukacyjnych. – Weszłam do gabinetu dyrektora. Był z nim Krzysztof Karwowski, wicedyrektor, któremu podlegałam. Przedstawiliśmy się sobie i przeszliśmy do pokoju obok – opowiada Mierzejewska. Usiedli tam przy dużym konferencyjnym stole.

– Podjąłem decyzję o rozwiązaniu umowy o pracę za porozumieniem stron – powiedział dyrektor Pawlicki. Zaoferował wynagrodzenie za trzy miesiące wypowiedzenia, miesiąc odprawy i zaległy urlop.

– Jaka jest przyczyna? – spytała Mierzejewska.

– Potrzebne są zmiany – odparł dyrektor.

Próbowała argumentować: sukces kanału TVP ABC, wysoka oglądalność i dobre wyniki finansowe – to nic nie znaczy? Czy jako fachowiec nie mogłaby się przydać w telewizji?

– Proszę tego nie brać osobiście – Pawlicki nie wdawał się w dyskusję. Trzymał przed sobą plik dokumentów: podpisze i sprawa załatwiona. Wicedyrektor Karwowski milczał.

Mierzejewska – z nadciśnieniem, po zawale – miała wrażenie, że w pierś uderzyła ją cegła. Rozmawiała z człowiekiem, który nic o niej nie wiedział i właśnie wyrzucał ją z telewizji, gdzie pracowała z przerwami od 1984 roku. Zabrakło jej tchu. Wicedyrektor Karwowski poderwał się z krzesła i nalał jej wody. Rozejrzała się za torebką, ale ta została w jej pokoju. Zabrała na spotkanie wydruki z wynikami TVP ABC, ramówki, papiery, które nikogo tu nie obchodziły, a nie wzięła torebki, w której zawsze nosiła fiolkę z nitrogliceryną.

– Przepraszam, ale muszę wziąć lekarstwo – wstała i wyszła.

Pojechała prosto do lekarza. Dostała zwolnienie: stan zapalny mięśnia sercowego. Dlatego jej następczyni Justyna Karnowska formalnie mogła zostać tylko p.o. kierownikiem redakcji TVP ABC.

Nie pierwszy raz Małgorzatę Mierzejewską zwalniano z TVP. W 2006 roku, gdy prezesem został Bronisław Wildstein, kierownictwo Jedynki objęła Małgorzata Raczyńska. Mierzejewska była wtedy szefową redakcji programów dla dzieci i młodzieży. Pierwsze spotkanie z nową dyrektor odbyło się podobnie, tyle że Raczyńska była sama i nie miała przygotowanych papierów. Z tamtej rozmowy z lipca 2006 roku Mierzejewska pamięta dziś tylko urywki. Gdy próbowała się bronić – że wygrywała zawodowe konkursy, że dostawała nagrody i pracowała już z wieloma prezesami telewizji – nowa dyrektor odparła, że być może ze zbyt wieloma. Gdy zwróciła uwagę, że zwalniając ją, TVP straci miejsce w komitecie wykonawczym EBU, Małgorzata Raczyńska skwitowała: „Jakieś koszty muszą być”. Uzasadniając zwolnienie, nowa dyrektor mówiła, że trzeba podnieść poziom debaty politycznej w Jedynce. Mierzejewska zajmowała się wtedy „Telerankiem” i innymi programami dla dzieci.

Po tej rozmowie też poszła na zwolnienie lekarskie. Z TVP rozstała się w 2007 roku. Powrót, pod koniec 2010 roku, zaproponowała jej Iwona Schymalla, ówczesna szefowa TVP 1. Wróciła w marcu 2011.

Historia lubi się powtarzać, bo w 2006 roku Mierzejewską także zastąpiła Justyna Karnowska, żona Jacka Karnowskiego. Z jedną różnicą: Karnowskiej za czasów „reżimu PO” nikt z TVP nie wyrzucał.

System połyka i wypluwa

Małgorzata Mierzejewska to jedna z wielu osób, które straciły (i jeszcze stracą) pracę w TVP po dokonanej 8 stycznia br. zmianie zarządu. Za Jacka Kurskiego polecieli już m.in. szefowie głównych programów informacyjnych, biura prawnego, biura zarządu, TVP Polonia, TVP Historia, dziennikarze „Wiadomości” i „Panoramy”. Po pierwszym miesiącu nowych rządów ich nazwiska zapełniły rubrykę „Odeszli” w naszej tabelce po tekście. Niektórzy komentatorzy uważają, że żaden prezes telewizji nie zaczynał tak krwawo.

Ale to nieprawda. Rubryki poprzedników Jacka Kurskiego też nie są puste. Bronisław Wildstein w 2006 roku zwolnił na dzień dobry 88 osób, drugą ręką zatrudniając 91. Zwalniał i przyjmował Andrzej Urbański, Piotr Farfał, a przed nimi inni prezesi spółki Telewizja Polska.

Ten system działa w mediach publicznych od lat, czyli od początku. Nie za każdym razem ofiar jest równie dużo. Nie zawsze odbywa się to równie bezwzględnie (i bezsensownie). Ale ogólna zasada pozostaje ta sama. Działa też w Polskim Radiu. System przyjmuje do mediów publicznych nowe osoby, przeżuwa je i wypluwa w rytm zmian we władzach. Jest w stanie przełknąć każdą liczbę dyrektorów, kierowników, zastępców, specjalistów i doradców do spraw wszelkich – i każdą liczbę na żądanie władzy zwrócić. Zdolności, dorobek zawodowy i talent przyjmowanych i wyrzucanych nie mają dla systemu większego znaczenia.

Najpierw są wybory. Po wyborach formuje się nowy rząd. Każdy uważa, że media publiczne są przeciwko niemu i że trzeba to zmienić. Różnią się tylko w ocenie pilności sprawy – i w zależności od tego przejęcie radia i telewizji zajmuje nowej władzy kilka miesięcy (jak obecnie), czy nawet kilka lat, jak w przypadku Platformy Obywatelskiej, która wygrała wybory w 2007 roku, a swojego prezesa wprowadziła na Woronicza dopiero w 2011 roku.

Po wyborach parlamentarnych, które w ub.r. wygrał PiS, w to, że w fotelu prezesa TVP utrzyma się Janusz Daszczyński, wierzył tylko on sam. W piątek 8 stycznia br. do TVP przyjechał jego następca Jacek Kurski, tego samego ranka namaszczony przez ministra skarbu. Pierwszą decyzją personalną Kurskiego było powierzenie Mariuszowi Pilisowi kierowania Telewizyjną Agencją Informacyjną. Nazajutrz, w sobotę, prezes mianował Macieja Chmiela dyrektorem TVP 2. W poniedziałek Grzegorz Adamczyk został szefem TVP Info, a Mateusz Matyszkowicz dyrektorem TVP Kultura. We wtorek 12 stycznia zarząd telewizji (Jackowi Kurskiemu sekunduje Maciej Stanecki) zmienił strukturę TAI, tworząc stanowiska zastępców dyrektora: ds. informacji (dla Grzegorza Adamczyka) i publicystyki (dostał je Michał Rachoń). Na szefową „Wiadomości” awansowała tego dnia Marzena Paczuska, a kierownikiem „Panoramy” został Piotr Lichota, wracający do TVP po kilkuletniej przerwie. Kierownika „Teleexpressu” szukano trochę dłużej: 1 lutego został nim Marek Walencik.

System nie marnował też ani minuty w Polskim Radiu. Pierwszego dnia urzędowania nowego zarządu (prezes Barbara Stanisławczyk też objęła posadę 8 stycznia) po południu urządzono akcję, którą pracownicy nazwali „Dniem długich noży”. Kolejni dyrektorzy byli wzywani na egzekucję. Tego dnia spadły głowy szefów radiowej Jedynki, Trójki, Informacyjnej Agencji Radiowej i Polskiego Radia dla Zagranicy. Później miotła objęła m.in. szefa Centrum Rozwoju Radiofonii Cyfrowej, dyrektorów Agencji Muzycznej i Agencji Promocji oraz głównego księgowego.

Dyrektor Jedynki Kamil Dąbrowa, od 1 stycznia co godzina grający na antenie na przemian hymn Polski i „Odę do radości” w proteście przeciwko nowelizacji ustawy, liczył się z odwołaniem ze stanowiska. – Myślałem jednak, że ktoś będzie chciał ze mną porozmawiać, przedstawić rzetelne argumenty – mówi Dąbrowa. Niespełna dwa tygodnie po odwołaniu dostał do kompletu dyscyplinarkę. – Powód: ciężkie naruszenie obowiązków służbowych. Nie uważam, żebym w jakikolwiek sposób naruszył obowiązki służbowe, więc sprawę skierowałem do sądu pracy – stwierdza.

Ale i on przyszedł kiedyś na miejsce zwolnionego: w 2005 roku został dyrektorem Radia Bis, zastępując Pawła Sitę, którego pozbył się ówczesny prezes Andrzej Siezieniewski. Gdy Siezieniewskiego w zarządzie zastąpił w 2006 roku Krzysztof Czabański, Dąbrowa był na urlopie. – Wtedy zostałem odwołany przez prezesa Czabańskiego telefonicznie – wspomina.

Odwołania spodziewał się również Michał Niewiadomski, kierownik redakcji aktualności w Programie I. – Zapowiedzi przekształcania mediów publicznych w narodowe oznaczały, że bez względu na to, czy robiło się dobre radio, ekipa kierująca musi polecieć – mówi Niewiadomski. – Nikt nie zaprosił mnie na rozmowę, nie był ciekawy mojego zdania – dodaje. I on z Polskiego Radia odchodzi po raz drugi. W lipcu 2006 roku był szefem newsów Radia Bis. Wtedy napięcie stopniowano: nowy szef stacji Jacek Sobala pozbawił go stanowiska dopiero po dwóch miesiącach, wtedy dostał propozycję pracy wydawcy. Później Niewiadomski miał reformować dzienniki w Programie II, ale zanim to zrobił, zarząd radia zreformował szefową Dwójki. Niewiadomski poszedł więc do powstającego wtedy kanału TVN CNBC Biznes.

Lista przyjaciół

Kiedy system upora się z wymianą dyrektorów, radiowe i telewizyjne doły wiedzą, że czas na nie. Zaczyna się walka o przetrwanie. – Boję się dwóch rzeczy – wyznaje doświadczony pracownik TVP. – Że mnie zwolnią. I że mnie nie zwolnią.

Większość woli uniknąć tej pierwszej ewentualności. Jedni próbują się ukryć w najdalszych kątach firmy, zniknąć z pola widzenia. Dobrą przechowalnią jest np. redakcja… jeśli napiszemy która, już nie będzie dobrym miejscem do ukrycia. Inni idą na urlopy. Jeszcze inni z urlopów rezygnują, bojąc się, że nie będzie do czego wracać. Niektórzy odgrzebują w szufladach skierowania na operacje, na które wcześniej nie mieli czasu. Dobrze jest też być tuż przed emeryturą, bo takiego pracownika zwolnić nie można – ale na metrykę nic się nie poradzi. Rośnie popularność urlopów macierzyńskich i wychowawczych. Są również tacy, co gorączkowo pracują, łudząc się, że to ich ocali. Zapobiegliwi od pierwszego dnia urzędowania nowego dyrektora smarują donosy na bliźnich. Jeszcze zapobiegliwsi stawiają na obmowę bezpośrednią. – Gdy zostałem dyrektorem, przez pierwsze tygodnie prawie nie miałem czasu na pracę, bo ciągle ktoś prosił o spotkanie rzekomo w sprawie programu, a potem nadawał na kolegów – opowiada osoba z TVP.

Wszyscy wiedzą, że pozamiatawszy u góry, system sięgnie głębiej. Dyrektorzy wymienią kierowników. Kierownicy wymienią redaktorów prowadzących. Redaktorzy prowadzący wymienią konspekty. Jedne programy spadną z ramówki, inne do niej trafią. Wiele zależy od zapału rewolucyjnego dyrektorów. Ponoć za Wildsteina teczki personalne wożono z kadr taczkami i ludzie prezesa sprawdzali wszystkie życiorysy. A znowu za Brauna byli dyrektorzy, którzy nie sprawdzili przeszłości swoich pracowników. – Jak ktoś dobrze pracował, to go trzymałem. Jakie to miało znaczenie, za którego prezesa przyszedł do telewizji? – mówi dziś jeden z tych ryzykantów. Przez takie niedoróbki w czasach „reżimu PO” w telewizji uchowała się np. Marzena Paczuska, dzisiejsza (i dawniejsza) szefowa „Wiadomości”, która przezimowała jako redaktor prowadząca w TVP ABC.

Zwolnienia na dole bywają masowe albo kierunkowe. Masowo, czyli w ramach zwolnień grupowych, ostatnio wyrzucał z TVP Piotr Farfał (prezes w latach 2008–2009). Formalnie, bo za prezesury Juliusza Brauna, w lipcu 2014 roku też odbył się exodus, w którym telewizję musiało opuścić 411 osób, w tym 287 dziennikarzy. Tyle że nie nazywało się to zwolnieniem, ale outsourcingiem. No i ludzie nie wylądowali na bruku, tylko w firmie LeasingTeam, skąd dopiero po roku część trafiła na bruk.

Zwolnienia kierunkowe system stosuje na mniejszą skalę, za to strzela wtedy celniej, posiłkując się listami osób niemile widzianych. W 2002 roku w TAI sporządzono wykaz 58 osób do zwolnienia, na który wpisano 26 niewygodnych dziennikarzy, m.in. Agnieszkę Romaszewską-Guzy, Piotra Góreckiego, Iwonę Maruszak, Dorotę Jasłowską, Jerzego Modlingera. Listę wstępnie ułożył ówczesny szef „Wiadomości” Piotr Sławiński, a poszerzył ją dyrektor TAI Janusz Pieńkowski.

Do spisu osób niepożądanych można też trafić za przyjaźń. W październiku 2009 roku, po obaleniu Piotra Farfała, na liście osób do zwolnienia znalazło się prawie 40 nazwisk. W telewizji szybko rozszyfrowano klucz jej układania i nazwano ją „listą przyjaciół Farfała”. Byli na niej zarówno dyrektorzy (logika systemu), jak i byli wszechpolacy (logika rewolucji). Wytypowano m.in. Janusza Sejmeja (doradca zarządu, a wcześniej dyrektor Agencji Informacji), wicedyrektor biura marketingu Iwonę Bocian-Zaciewską, dyrektora biura współpracy międzynarodowej i handlu Piotra Lenarczyka i jego zastępcę Szymona Pawłowskiego (był posłem LPR). A także sekretarkę prezesa Farfała. Wszystko zgodnie z zasadą, że przyjaciele jednego prezesa są nieprzyjaciółmi jego następcy.

Nie wszyscy prezesi poddają się systemowi równie chętnie. Jan Dworak wolał w telewizji zatrudniać, niż zwalniać. Powołał nawet komisję przywracającą do pracy dziennikarzy wyrzuconych przez Roberta Kwiatkowskiego. Tak wróciła m.in. Agnieszka Romaszewska-Guzy. To za Dworaka w TVP 1 znalazła się Anita Gargas ze swoim programem „Misja specjalna”.

W radiu piasek w tryby systemu sypał Andrzej Siezieniewski, który w 2011 roku nie przeprowadził oczekiwanej czystki. Ba, pozwolił, żeby do Jedynki wrócił wywodzący się z prawicy Marek Mądrzejewski. W lutym tego roku Mądrzejewski awansował na kierownika redakcji publicystyki – zgodnie z logiką systemu.

Zasada swojości

– Wprowadza się swoich, a zwalnia nie swoich, to proste – tłumaczy były pracownik TVP (stanowisko kierownicze), kiedy pytam, od czego zależą decyzje personalne.

Piotr Kraśko oraz wydawcy Piotr Jaźwiński i Bogdan Ulka z „Wiadomości” przepracowali w telewizji dwadzieścia kilka lat, zanim ktoś stwierdził, że robią to źle. Kraśko wyliczył, że przetrwał 14 prezesów. Piętnastego już nie. Jeszcze dłuższy staż miała Ewa Godlewska-Jeneralska: w telewizji od 1986 roku, w „Panoramie” od jej powstania w 1991 roku. W styczniu br. nowa dyrekcja TAI uznała, że Godlewska-Jeneralska nie pasuje. Z „Panoramy” wyleciała też Hanna Lis – pewnie „za męża”, bo przecież nie prowadziła programu gorzej niż Joanna Racewicz.

Zasada swojości nie jest wymysłem obecnych zarządów radia i telewizji. Kto by uwierzył, że Roman Czejarek to zły radiowiec? A jednak w 2006 roku, kiedy prezesem Polskiego Radia został Krzysztof Czabański, a dyrektorem Programu I Marcin Wolski, Czejarek nagle spadł z grafiku. „To był 17 września, dzień otwarty Polskiego Radia. Zwykle biegano za mną, Chajzerem, Sznukiem, byśmy tego dnia przyszli i usiedli, rozdawali autografy. A tu nagle się dowiaduję, że czynione są starania, żebyśmy nie przyszli” – opowiadał o tym w „Press” w 2010 roku.

W ustaleniu, kto swój, a kto nie, pomagają politycy. Kiedyś wysyłali faksy z instrukcjami, teraz ogłaszają nazwiska na antenie lub w serwisach społecznościowych. „Takie postawy, jak te, które zaprezentował dyrektor Jedynki, na pewno zostaną odpowiednio potraktowane, czyli mówiąc wprost: dymisją” – mówił np. poseł PiS Joachim Brudziński w „Faktach” TVN (2 stycznia br.). A posłanka Krystyna Pawłowicz zamieściła na Facebooku całą wyliczankę, ze szczególnym uwzględnieniem Justyny Dobrosz-Oracz i „obojga Lisów”. Zalecenia wykonano.

Niektórzy nie swoi czują się po zmianie zarządu tak nieswojo, że ułatwiają systemowi zadanie i sami odchodzą. 31 grudnia ub.r. z pracy zrezygnowali dyrektorzy obu głównych anten (Piotr Radziszewski i Jerzy Kapuściński), Telewizyjnej Agencji Informacyjnej (Tomasz Sygut), TVP Kultura (Katarzyna Janowska) i kadr (Ewa Ger). W naszej tabelce figurują w rubryce Janusza Daszczyńskiego, chociaż odeszli, antycypując rządy Jacka Kurskiego. „Odchodzę, bo z telewizją narodową nam nie po drodze” – napisał na Facebooku Tomasz Sygut. „Zdecydowałam, że tak będzie honorowo”, powiedziała Katarzyna Janowska w „Gazecie Wyborczej”. Ale to „GW” w 2011 roku drukowała list otwarty ludzi kultury w obronie Krzysztofa Koehlera, którego zarząd Juliusza Brauna odwołał, by nazajutrz dać tę posadę właśnie Janowskiej. „Dlaczego nowego dyrektora TVP Kultura powołano tak pospiesznie, bez konkursu ani nawet konsultacji?” – pytali Agnieszka Holland, Agnieszka Odorowicz, Joanna i Krzysztof Krauzowie, Maciej Englert i inni.

System dał, system wziął.

Piotrowi Radziszewskiemu właściwie trudno się dziwić, że wolał sam zrezygnować: wyleciał z telewizji już dwa razy. Najpierw, jeszcze za Radiokomitetu, zwolnił go z WOT prezes Janusz Zaorski. Potem w 2006 roku zrobił to prezes Bronisław Wildstein. Nie patyczkował się. Wezwał Radziszewskiego do siebie, powiedział, żeby nie siadał, bo nie ma czasu, i wręczył wypowiedzenie. Z Polskiego Radia z własnej inicjatywy odszedł z końcem ub.r. Sławomir Assendi, wicedyrektor Programu I. Dostał propozycję przejścia do Eurozetu na dyrektora zarządzającego stacji lokalnych i skwapliwie z niej skorzystał. – Od wyborów było wiadomo, że będą zmiany. I tak szczęście, że udało się przepracować cztery lata – mówi Assendi.

Koniec bezpieczników

Działanie systemu można urozmaicić dodatkowymi atrakcjami. Przez wiele lat taką funkcję pełniły martwe dusze. Byli to dziennikarze, których wprawdzie nie zwalniano, ale też i nie przydzielano im pracy, biorąc głodem. Etat zapewniał bowiem tylko mikropensję, źródłem rzeczywistych dochodów były programy. Martwe dusze nie miały więc za co żyć. Taką martwą duszą była swego czasu Marzena Paczuska.

Martwe dusze jako zjawisko masowe zniknęły i z telewizji, i z radia, ale pojedyncze duchy pokutujące można jednak spotkać do dziś. To atrakcja pt. „odsunięty, niewyrzucony”. Pierwszego dnia urzędowania nowy dyrektor radiowej Jedynki Rafał Porzeziński zastosował ją wobec Przemysława Szubartowicza i Kamili Terpiał, zdejmując ich z grafiku. Powodów nie poznali. Podejrzewają, że to kara za publiczne poparcie hymnów Dąbrowy. – Wysyłałem do dyrektora e-maile z prośbą o wyjaśnienie. Odpowiedział, że chce rozmawiać o sprawach istotnych – opowiada Szubartowicz. W lutym był jeszcze pracownikiem Polskiego Radia, dostawał tylko podstawową pensję. Większość dawnego wynagrodzenia, czyli honoraria, stracił.

Były prezes TVP Juliusz Braun wzbogacił system o wspomniany już pomysł z leasingiem dziennikarzy, czyli zwolnienia z opóźnionym zapłonem i premią dla tych, którzy sami szybko przejdą na działalność gospodarczą.

Teraz jednak dodatkową atrakcją jest brak bezpieczników – dzięki czemu system przyspieszył. Przeprowadzona przez PiS w końcu 2015 roku nowelizacja Ustawy o radiofonii i telewizji zrzuciła listki figowe w postaci konkursów na rady nadzorcze i zarządy. Koniec z przewlekłym zatwierdzaniem lub nie nowego zarządu przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Władze mediów wybiera teraz minister skarbu. Szybko i bezpośrednio.

Z drugiej strony, nowelizacja pozbawiła prezesów mediów publicznych złudzenia, że przychodzą na iluśletnią kadencję. Przychodzą z dnia na dzień i równie szybko mogą wyjść. Prezesowi Radia Zachód zajęło to w lutym br. niecały dzień. Dlatego prezesi nie mają czasu na zakładanie białych rękawiczek.

Na tarczy, z prześcieradłem

Było ich trzech. Na starym prześcieradle napisali „Wolna TVP!”. 3 grudnia 2007 roku o godz. 14, za panowania prezesa Andrzeja Urbańskiego, dziennikarze Maciej Duda z „Newsweek Polska”, Bertold Kittel z „Newsweeka” i TVN oraz Robert Zieliński z „Dziennika” przed siedzibą programów informacyjnych TVP na placu Powstańców Warszawy w Warszawie protestowali przeciwko upolitycznieniu telewizji. Chcieli, by niezależne autorytety wyjaśniły, czy w TVP steruje się ręcznie programami informacyjnymi. Było to niedługo po tym, jak TVP rozstała się z Piotrem Glicnerem z „Panoramy” i Łukaszem Słapkiem z „Wiadomości”. Zwolniony Słapek na łamach „Dziennika” oskarżył wicedyrektor Agencji Informacji Patrycję Kotecką o zamawianie materiałów niekorzystnych dla PO (po latach przegrał z nią w sądzie).

Frekwencyjnie pikietę „Wolna TVP!” trudno nazwać sukcesem. Reporterów relacjonujących to wydarzenie było kilka razy więcej niż jego uczestników. Akcja niczego nie zmieniła.

Tylko że kilkanaście tysięcy osób zgromadzonych w tym samym miejscu na manifestacji KOD w styczniu br. nie osiągnęło więcej niż ta trójka dziennikarzy – no może oprócz relacji na żywo w kanałach informacyjnych i wzmianki w „Wiadomościach”.

W międzyczasie odbywały się inne akcje, m.in. pikieta w obronie Anity Gargas i demonstracja w sprawie Jana Pospieszalskiego. Ale żadna manifestacja, mała czy duża, nie ruszyła systemu.

Pozamiatane

Piotr Kraśko mówi o sobie, że jest bezrobotny. Nadal prowadzi poranki w radiu Tok FM. Audycje mają tam też Piotr Maślak i Karolina Lewicka, którą dodatkowo zatrudniono teraz jako reporterkę. Jacek Tacik załapał się na reportera „Czarno na białym” w TVN 24. Robert Kowalski z radiowej Jedynki robi program „Sterniczki” na stronach „Krytyki Politycznej”. Ewa Godlewska-Jeneralska pożegnała się z dziennikarstwem i hoduje z mężem alpaki. Hanna Lis pracuje w firmie męża, w NaTemat.pl. Tomasz Lis pozostaje naczelnym „Newsweeka”, a swój program prowadzi teraz w Internecie. Tomasz Sygut po zakazie konkurencji będzie ponoć robił newsy w nowym kanale ZPR, ale na razie ani on, ani Zbigniew Benbenek nie puszczają pary w tej sprawie. Kanał ruszy dopiero w czwartym kwartale.

Trzeba jednak przyznać, że na ofiary odstrzału sezonowego w mediach publicznych w stacjach komercyjnych nikt nie czeka.

– Mamy własne gwiazdy – mówi Edward Miszczak, dyrektor programowy i członek zarządu TVN, kiedy pytam, czy nie przejmie którejś z byłych twarzy TVP.

– Będziemy uruchamiali kanał telewizyjny. Dobrzy dziennikarze mają więc szansę znaleźć u nas pracę – mówi z kolei Krzysztof Jurowski, dyrektor wydawniczy Grupy Wirtualna Polska. Tylko że to jeszcze nie teraz.

A w publicznych mediach nowe władze podejmują pierwsze ramówkowe decyzje i łudzą się, że ograją system, który od ponad 25 lat niszczy polską telewizję i radio.

– W 2050 roku będę wprowadzał na antenę „Sondę 3” – mówi buńczucznie Maciej Chmiel, dyrektor TVP 2, który wiosną br. pokaże „Sondę 2”. Chmiel za pampersów pracował w TVP 1 jako młodszy redaktor. – W zarządzie doszło wtedy do zdrady Janusza Daszczyńskiego, który przeszedł na stronę czerwonych i razem przegłosowywali prezesa Walendziaka. Po odejściu Macieja Pawlickiego (dyrektora TVP 1 – przyp. red.) i Wiesława Walendziaka i kolejnych rozstaniach ja też odszedłem – opowiada.

Nie zraziło go to do TVP? – Skąd! Teraz w Dwójce nawiązujemy do mitu pampersów – odpowiada Chmiel.

Dyrektor TVP 1 Jan Pawlicki jest realistą: – Dyrektorem się tylko bywa, odwołania to nieodłączna część tej zabawy. Na razie rekord na stanowisku dyrektora Jedynki to sześć lat Sławomira Zielińskiego.

Z kolei szefowa radiowej Trójki, Paulina Stolarek-Marat, spytana, dlaczego przyjęła tę posadę i czy zdaje sobie sprawę, że będzie musiała zwolnić stanowisko przy najbliższej zmianie władzy, odpisuje tylko: „Dużo tez w pytaniach, za dużo”.

– Po zmianie władzy zawsze przychodzili do TVP nowi ludzie, a starych sczyszczano albo upychano w bocznych uliczkach. Paradoksalnie, gdy nie było jeszcze ustawy medialnej, to choć naciski polityczne były silniejsze, działała zwykła ludzka przyzwoitość. Potem robiło się coraz gorzej. Obecny wykwit jest najbardziej drastyczny. Ale przy następnej zmianie władzy ci ludzie też polecą. Wszystko się powtórzy – nie ma złudzeń Jarosław Gugała, który kiedyś poznał system na własnej skórze.

Na Woronicza system pozamiatał, ale jego zębatki będą się kręcić dalej. Dziś minister skarbu może wymienić władze radia i telewizji między porannym a wieczornym wydaniem „Wiadomości”. A w drugim półroczu, jeżeli spełnią się zapowiedzi ustawy o mediach narodowych, wszyscy pracownicy mediów publicznych hurtem pójdą na bruk.

Wtedy zrobimy nową tabelkę.

KAŻDA WŁADZA WYMIENIA

Przyjrzeliśmy się wymianom kadr, jakie następowały zawsze po zmianie władz w Polskim Radiu i Telewizji Polskiej. Dla przypomnienia i uświadomienia sobie skali tego procederu prezentujemy wykaz osób, które odeszły bądź przyszły do tych mediów w wyniku zmiany władz. Niekiedy były to odejścia dobrowolne, ale sprowokowane zachowaniami nowych szefów, najczęściej jednak osoby „nie po linii” bezpardonowo zwalniano. Niekiedy odejścia nastąpiły już za nowego prezesa, mimo że powinny iść na konto poprzedniego. To oczywiście nie jest pełna lista zmian kadrowych, lecz już te przykłady pokazują, że tradycja weryfikacji przeniknęła z mediów PRL-owskich do publicznych.

 

Elżbieta Rutkowska, współpraca Maciej Kozielski.

Tekst był publikowany w "Press" 03/2016

(23.04.2016)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.