Wydanie: PRESS 10/2015

Rosjanie w Kijowie

Rosyjscy dziennikarze opuszczają Moskwę i jadą pracować do Kijowa, bo choć tam media też mają problemy, to nieporównalnie mniejsze.

Wzięli trzyletniego chłopca, w majteczkach i koszulce, i jak Jezusa przybili do tablicy ogłoszeń. To wszystko odbywało się na oczach matki, która widziała, jak jej dziecko się wykrwawia” – Galina Pyszniak zapewniała, że była świadkiem tego barbarzyństwa. Opowiadała w Pierwszym Kanale rosyjskiej telewizji, co rzekomo wyprawiała ukraińska armia w Słowiańsku na wschodzie Ukrainy po tym, jak miasto to opuścili prorosyjscy separatyści. Przejęta kobieta nie szczędziła drastycznych szczegółów: „Temu ukrzyżowanemu dziecku nacięto ciało, żeby się wykrwawiło. Po półtorej godziny, gdy dziecko umarło, jego nieprzytomną mamę przywiązano do czołgu i wożono wkoło po placu”. Dziennikarz dopytywał, czy za mówienie o tej zbrodni grozi jej na Ukrainie śmierć. Galina odpowiedziała, że Ukraińcy wydali już na nią dwa wyroki śmierci, a nawet jej matka zapowiedziała, że ją zabije za zdradę Ukrainy.

Masowa psychoza

Rosyjski dziennikarz i bloger Andriej Szypiłow ujawnił jednak, że kobieta podająca się za Galinę Pyszniak ze Słowiańska często pojawia się też w innych materiałach rosyjskich programów informacyjnych. Raz odgrywała rolę rannej kobiety w ostrzale w miejscowości Wołnowacha, kiedy indziej była naocznym świadkiem tego, jak pocisk trafił w wypełniony ludźmi trolejbus w Doniecku.

Zmanipulowane relacje – nie tylko z Ukrainy – wypełniają programy informacyjne w rosyjskich telewizjach, stacjach radiowych i łamy największych gazet oraz strony serwisów internetowych. – W Rosji dziennikarzy, i nie tylko ich, ogarnęła masowa psychoza – twierdzi Ajder Mużdabajew, były zastępca redaktora naczelnego dziennika „Moskowskij Komsomolec”, jednego z największych w Rosji. – Nawet nikt im nie każe kłamać, robią to sami z siebie. Przychodzą rano do redakcji, piją kawę i cieszą się z doniesień, że na wschodzie Ukrainy zginęli ukraińscy żołnierze. Dobrowolnie stali się pomocnikami rosyjskich władz. Nie mogłem już na nich patrzeć. Kroplą, która w moim przypadku przelała czarę goryczy, było to, że moja gazeta zaczęła publikować kłamstwa, że to Ukraińcy zestrzelili malezyjskiego boeinga.

Mużdabajew w ubiegłym roku spakował się i wyjechał pracować na Ukrainę. Podobnie zrobiło wielu rosyjskich dziennikarzy, bo uznali, że więcej możliwości wykonywania uczciwie zawodu będą mieli w kraju, w którym – jak donoszą ich niedawni koledzy – „faszystowska junta” przejęła władzę. Chociaż przyznają, że na Ukrainie media też mają poważne problemy, to są one niczym w porównaniu z tym, co dzieje się w rosyjskich redakcjach.

Mariusz Kowalczyk

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.